„Smutna beżowa mama” – nowy trend? - Artykuł
Znajdź nas na

Tworzymy społeczność rodziców

Polub Familie.pl na Facebooku

Poleć link znajomym

„Smutna beżowa mama” – nowy trend?

„Smutna beżowa mama” – nowy trend?

Autor zdjęcia/źródło: Vecstock(Freepik)

Termin „smutna beżowa mama” został wprowadzony do sieci przez tiktokerkę Paulinę Zagórską. To właśnie ona tym mianem określiła kobiety, które zwykle są już po trzydziestce, mają stabilną sytuację finansową, inwestują w wysokiej jakości produkty dla swoich dzieci, a ich codzienność upływa w otoczeniu neutralnych barw i naturalnych materiałów.

Skąd więc ten „smutek” w nazwie? Czy trend, który wyrastał z autentycznej troski i świadomych wyborów, z czasem nie przerodził się w cel sam w sobie? Czy za tą całą beżową estetyką nie kryje się zmęczenie i presja, którą dobrze by było nazwać wprost?

Beżowe mamy mają beżowe dzieci

Termin smutna beżowa mama to określenie stylu, który zyskał ogromną popularność w mediach społecznościowych. Charakteryzuje go minimalistyczna estetyka – wnętrza w odcieniach beżu, zabawki z drewna, ubranka z niebarwionej bawełny, a wszystko utrzymane w duchu eko, slow life i świadomego rodzicielstwa.

Ten styl promuje naprawdę szlachetne wartości: spokój, prostotę, troskę o jakość przedmiotów, które nas otaczają i prawdziwą bliskość z dzieckiem.

Źródłem tego zjawiska jest rosnąca popularność wychowywania dzieci w bliżej natury, ograniczania nadmiaru plastiku i intensywnych bodźców. Rodzice chcą zapewnić dzieciom bezpieczne otoczenie wspierające rozwój. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy za tą ideą nie stoi potrzeba wewnętrznego wyciszenia, lecz jedynie chęć wpisania się w panujący trend. Ślepe i bezrefleksyjne podążanie za estetyką – choćby najbardziej naturalną – bywa równie szkodliwe jak konsumpcyjny nadmiar, przed którym próbuje się uciec.

Wpływ beżowego minimalizmu na samopoczucie matek

W teorii minimalizm sprzyja psychicznemu odprężeniu – i badania to potwierdzają. Profesor Tim Kasser, autor książki “The High Price of Materialism”, wskazuje, że osoby, które świadomie ograniczają ilość rzeczy materialnych, osiągają większe zadowolenie z życia, a minimalizm redukuje poziom stresu i ułatwia koncentrację na relacjach i samorozwoju.
Inne badania, przeprowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim, udowodniły, że ludzie przebywający w uporządkowanej przestrzeni są bardziej produktywni i łatwiej podejmują decyzje. Natomiast nadmiar przedmiotów w otoczeniu przeciąża nasze zmysły, utrudnia koncentrację i wzmaga niepokój.

Ale to, co obserwujemy w trendzie beżowych mam, często odbiega od sedna tej idei.

Minimalizm, który miał być wyrazem wolności od nadmiaru i presji konsumpcjonizmu, zostaje wchłonięty przez… inny rodzaj presji. Beżowe wnętrza i drogie, ekologiczne akcesoria dla dzieci rzadko są wyrazem rezygnacji z dóbr materialnych. Przeciwnie – to zazwyczaj niebywale kosztowna estetyka, której celem jest wizualna perfekcja na instagramowych zdjęciach, a nie funkcjonalny spokój. W takim ujęciu beżowy minimalizm staje się pułapką: zamiast przynieść ulgę, podtrzymuje napięcie. Ten „pozorny minimalizm” nie odcina mam od bodźców – on je tylko przerabia na bardziej estetyczne, jednak nadal obciążające oczekiwania.

Dzieci potrzebują koloru – i bodźców

Minimalistyczna przestrzeń ma oczywiście swoje zalety, ale dziecięcy rozwój rządzi się innymi prawami niż estetyka katalogu wnętrz. W pierwszych latach życia mózg dziecka rozwija się niezwykle dynamicznie, a jednym ze stymulatorów tego procesu są bodźce wzrokowe. Intensywne, kontrastowe kolory – takie jak czerwień, żółć czy niebieski – przyciągają uwagę malucha, pomagają mu ćwiczyć skupianie wzroku, śledzenie ruchu czy rozpoznawanie kształtów.

To jednak nie tylko kwestia poznawania. Kolory mają również wpływ na emocje i zachowanie. Ciepłe barwy, np. pomarańcz czy słoneczny żółty, pobudzają kreatywność i zachęcają do zabawy. Z kolei chłodne odcienie – błękit czy zieleń – mogą działać kojąco, wspierając koncentrację i wyciszenie. Dziecko potrzebuje kontaktu z całą gamą barw – nie tylko dla rozwoju intelektualnego, ale też emocjonalnego.

Zbyt sterylne, jakby “dorosłe” otoczenie może ograniczać ten rozwój. Gdy przestrzeń jest podporządkowana estetyce rodzica, a nie realnym potrzebom dziecka, pojawia się ryzyko, że to, co jest efektem przemyślanej wizji rodzica, staje się dla dziecka monotonne i pozbawione bodźców potrzebnych do rozwoju.

Między kontrolą, zmęczeniem i autentycznością

Być może styl oparty na beżowym minimalizmie gdzieś podświadomie działa na niektóre mamy kojąco. Staje się próbą kontroli tego, co wydaje się być niekontrolowalne – codziennego chaosu, niejako wpisanego w rodzicielstwo. Jednak warto się na chwilę zatrzymać i zastanowić, czy bezkrytyczne dążenie do instagramowego designu to realna potrzeba, czy raczej chęć podążania za trendem, a może nawet lęk przed oceną.

Nie ma nic złego w trosce o estetykę wnętrza – wręcz przeciwnie, jak zostało wcześniej wspomniane, może to mieć zbawienny wpływ na naszą psychikę. Nie można jednak zapominać, jak ważna jest szczerość wobec siebie i życia, które toczy się poza kadrem. Może, zamiast starać się wpisać w coraz to nowsze wizualne kanony instagramowych mam, dobrze byłoby postawić na bycie sobą? Smutną beżową mamę zamienić na mamę kolorową, widoczną, niedoskonałą, obecną, czasem samotną, a czasem chaotyczną. Wielobarwną, wielowymiarową i nade wszystko – prawdziwą.