Autor zdjęcia/źródło: fot. archiwum prywatne
W 2007 roku występowałam w zespole „Budzewiaki”, działającym przy Gminnym Ośrodku Kultury w Budrach (Warmińsko – Mazurskie). Z okazji Walentynek mieliśmy występ, na który zaproszeni byli wszyscy mieszkańcy naszej miejscowości. Wśród publiczności był też Marek.
Po naszych występach przyszedł czas na dyskotekę. Nie mogłam zostać długo, ponieważ byłam jeszcze uczennicą gimnazjum i dlatego rodzice mieli przed 22 mnie odebrać. Usiadłam więc z koleżankami przy stoliku i zaczęłyśmy rozmawiać. Na drugim końcu sali siedział Marek. Też był z kolegami na zabawie. Nie powiem, od razu wpadł mi w oko. Najpierw ukradkiem, potem coraz śmielej zaczęłam na niego zerkać. Widziałam też, że Marek robi dokładnie to samo. Dziwne to było, ale przyjemne. Nie minęło wiele czasu, kiedy Marek podszedł i poprosił mnie do tańca. Oczywiście nie odmówiłam.
Taniec z Markiem był tak wspaniały, że chciałam, aby trwał wiecznie. Czułam się wspaniale w jego ramionach. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy i tańczyliśmy… Marek był moim księciem z bajki, a ja jego księżniczką. Niestety, czar zaraz prysł. Piosenka się skończyła, tata po mnie przyjechał i wróciłam do domu…
Ani przez chwilę nie mogłam przestać myśleć o Marku. Chciałam, aby nasz kontakt się utrzymał, ale jednocześnie uważałam, że pierwszy krok musi należeć do faceta. Na szczęście długo nie musiałam czekać. Już następnego dnia Marek do mnie zadzwonił, spotkaliśmy się i znów poczułam się jak w bajce.
Oficjalnie wtedy nie zostaliśmy jeszcze parą. Ja nie miałam wątpliwości, Marek chyba też nie. Musiałam jedynie przekonać moich rodziców, że Marek, to ten jedyny. A nie było łatwo, ponieważ ja miałam wtedy szesnaście lat, a Marek dwadzieścia dwa. Nasza różnica wieku była dla mamy i taty trudna do zaakceptowania, ale na szczęście Marek dał się poznać, jako ciepły, opiekuńczy, rodzinny mężczyzna i polubili go. Parą zostaliśmy w czerwcu 2007, czyli ponad cztery miesiące od naszego pierwszego wspólnego tańca.
W międzyczasie skończyłam gimnazjum, poszłam do liceum, Marek w tym czasie już pracował. Byłam bardzo szczęśliwa, że mam przy boku takiego wspaniałego faceta. W drugiej klasie LO zaszłam w ciążę. Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałam, że była to wpadka. Na szczęście nie miałam z tego powodu żadnych problemów, ani w szkole, ani w domu, ani tym bardziej wśród rówieśników. Rodzice wręcz się ucieszyli, że zostaną dziadkami, a Marek? Stanął na wysokości zadania i był cały czas przy mnie. W czasie ciąży byliśmy sobie szczególnie bliscy…
Jak wyglądał dzień porodu naszego syna? Nigdy nie zapomnę daty: 12 kwiecień 2009, to nie tylko dzień narodzin Piotrusia. To również dzień, w którym Marek poprosił mnie o rękę. Zrobił to tuż po tym, jak na świat przyszło nasze dziecko. Byłam potwornie zmęczona, ale bardzo szczęśliwa, podwójnie szczęśliwa.
Zaraz po narodzinach dziecka, Marek wprowadził się do moich rodziców i od samego początku Piotruś miał pełną rodzinę. Mieszkaliśmy tak niemal półtora roku. Dopiero trzy tygodnie przed ślubem poszliśmy "na swoje". Ten moment otworzył nowy, wspaniały rozdział w moim / naszym życiu. Swoje mieszkanie, za kilka tygodni ślub, wspaniały syn. Słowem, życie jak z bajki... Żoną Marka zostałam 2 października 2010 roku.
Pojawienie się dziecka tylko scementowało nasz związek. Od samego początku wiedzieliśmy, że nasza miłość to już na zawsze, a narodziny się Piotrusia tylko utwierdziły nas w tym przekonaniu. Obecnie Marek pracuje, a ja się uczę i wychowuję Piotrusia. Marzy nam się jednak kolejne dziecko i mam nadzieję, że niedługo nasz syn przestanie być jedynakiem...
wysłuchał:
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl
Jeśli chcesz opowiedzieć nam swoją historię, zgłoś się do mnie na adres m.osiak@familie.pl