Matka jest tylko jednaKategorie: Książki i literatura, Żyj chwilą, Rodzicielstwo Liczba wpisów: 51, liczba wizyt: 117039 |
Nadesłane przez: sedna85 dnia 20-12-2012 19:20
Na wieczór trochę inaczej - staram się wybadać, co byście chcieli czytać, a co nie - dlatego taki nawał wpisów ;). Zamieszczam mój dawny artykuł trochę inspirowana wątkiem o filmie "Pokłosie", a trochę dlatego, że mój blog ma być nie tylko o macierzyństwie, ale i o literaturze... :) Dalszy ciąg zależy od poczytności, oczywiście, a teraz do rzeczy...
Wiem, że Żeromski nie kojarzy się zbyt dobrze, zwłaszcza jeśli ktoś był nim katowany w starym, dobrym czteroletnim liceum. Pamiętam, że mi samej to nazwisko odbijało się długo czkawką i zniechęceniem. Szukając wiadomości na forach internetowych, można sobie wyrobić nieciekawą opinię o pisarzu. Licealiści płaczą nad „Ludźmi bezdomnymi” i nie płaczą nad ich estetyczną wartością. Jestem ciekawa jak bardzo zmieniłaby się ich opinia o pisarzu gdyby przeczytali „Dzieje grzechu”.
Ukazanie się książki na rynku w 1908 roku sprawiło, że zdanie o pisarzu zmieniło wielu jego współczesnych. „Dzieje grzechu” stały się ogromną sensacją i wywołały niemały skandal. Powieść doczekała się ogromnego rozgłosu. Doszło nawet do odgrywania fikcyjnego sądu nad bohaterką w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych czy w salach Filharmonii warszawskiej. Czy takich sądów nie odgrywało się w liceum nad Izabelą Łęcką? Warto dodać, że obie zaaranżowane próby „osądzenia” bohaterki skończyły się jej uniewinnieniem.
A jak zareagowała krytyka? Trudno mówić o pozytywnej, czy negatywnej recepcji – przeważało zaskoczenie. Eliza Orzeszkowa w liście do Reymonta starała się usprawiedliwić Żeromskiego chorobą histeryczną lub erotomanią i zrzucała winę na szkodliwy wpływ „dostojewszczyzny”. Reymont stwierdził, że oprócz skandalizującej treści powieść nie zawiera w sobie nic głębokiego. Antoni Potocki z kolei nazwał Żeromskiego „wielkim inkwizytorem duszy współczesnej” wyjaśniając „Dzieje grzechu” jako powieść o tragicznej niewierze w ludzi. Ignacy Matuszewski, autor najobszerniejszego studium o „Dziejach grzechu”, krańcowe sądy określił dowodem nieprzeciętności utworu. Przypieczętował to Stanisław Przybyszewski, który nazwał „Dzieje…” „najgłębszą powieścią, jaką Polska posiada”.
A w zasadzie to zwykła historia. Dzieje dziewczynki z dobrego domu, która po raz pierwszy zakochuje się w mężczyźnie. Pierwszy szkic Ewy, jaki znajdujemy w powieści, przedstawia niewinną, piękną, młodą dziewczynę, dla której nawet mimowolne spojrzenie mężczyzny w jej stronę może być czymś „nieczystym”. Gdy do jej domu wprowadza się nowy lokator, Łukasz Niepołomski, bieg wydarzeń nabiera tempa. Czytelnik wie od razu, jakim typem mężczyzny jest ukochany Ewy. Narrator nawet nie chce ukrywać, że jest to człowiek, który raz jest, raz go nie ma. Przy takim przedstawieniu bohatera wyraźnie widać jak bardzo ślepa, oddana, bezkompromisowa i naiwna jest miłość Ewy. Miłość do człowieka, który, kiedy w końcu się pojawi, to po to, by zabrać Ewę do jakiegoś obskurnego miasteczka i rezolutnie ją przez parę tygodni wykorzystywać.
Gdy oboje wstępowali na strome schodki prowadzące do mieszkania, Łukasz trzęsącymi się rękoma z lekka popchnął ją do swego pokoju. Zamknął drzwi na klucz. (…). Wtedy to począł szybkimi rękoma, jak wariat, rozpinać, rozrywać jej stanik, ściągać siłą ciasne rękawy, targać na ramionach guziki koszuli, zdzierać spódnice, urywać tasiemki…
Gdy wreszcie znika [oczywiście, że musi zniknąć] Ewa zostaje we wspomnianym już pokoju i czeka na powrót. Odkrywa, że jest w ciąży, zaczyna brakować jej pieniędzy. Nikt nie chce zatrudnić kobiety w stanie, nawet jak najbardziej, błogosławionym. Gdy wreszcie następuje rozwiązanie, dziewczyna, niewiele myśląc, wrzuca noworodka do wychodka, kradnie pieniądze właścicielowi mieszkania i zdesperowana wyjeżdża za granicę szukać ukochanego.
cd.?
Nadesłane przez: sedna85 dnia 20-12-2012 15:09
Dziecko jest w brzuchu. Kot jest na brzuchu. Dziecko daje kopa w brzuch. Przerażony kot ucieka.
Do końca ciąży śledziło mnie zdzwione spojrzenie zdezorientowanego Flejtucha, która myślała zapewne, że mam robaki i częściej niż zwykle lizała moją rękę :)
Nadesłane przez: sedna85 dnia 20-12-2012 10:01
Gdzieś we wrześniu zeszłego roku wracaliśmy po dwóch miesiącach spędzonych na Mazurach do stolicy. Powrót ten okazał się drastyczny. Pomijam oczywiście buntownicze fikołki i kłucie mnie w brzuch - sama bym tak robiła, gdyby nagle pozbawiono mnie sporej ilości świeżego powietrza. O wiele bardziej szokujące okazały się natomiast zwykłe kontakty międzyludzkie. Ot taka sobie zwykła sytuacja: jedziemy samochodem, przed sobą widzimy pasy, na pasach pali się już czerwone światło i dla nas zapala się zielone. W tym momencie na pasy wchodzi starsza kobieta. (Chociaż, biorąc pod uwagę szybkość, z jaką się porusza, odpowiedniejszym słowem byłoby "wkracza".) Starsza pani spokojnie wkracza więc na pasy i nie zważając na czerwone światło powoli zmierza na drugą stronę ulicy. Na szczęście udaje nam się w ostatniej chwili zatrzymać, ale D. pozwala sobie na zwrócenie starszej pani uwagi. W odpowiedzi słyszy spokojne i wypowiedziane z właściwą dla Polaków wyższością: spier....laj.
Witaj Warszawo!