maminkowy światKategorie: Praca i kariera, Rodzicielstwo Liczba wpisów: 10, liczba wizyt: 23011 |
Nadesłane przez: Fridka dnia 23-11-2011 12:08
Kruszek zasnął, więc mam chwilę, by rozpłynąć się na moment we wspomnieniach...
Ach... bo ja nie uprzedzałam, że z natury jestem nie co sentymentalna... prawda? :)
Jak już pisałam, swój stan odmienny wspominam wspaniale... niesamowicie...mistycznie.
Moment, kiedy Istotek pojawił się po mojej drugiej stronie właściwie również...pomijając całą fizjologię, z którą nie polemizuję... Zresztą...naprawdę niewiele pamiętam z tego dnia... a większość z tego, co jestem w stanie przywołać w pamięci nie nadaje się do publikacji :)
Oj...to prawda, że w trakcie porodu w kobiecie budzi się złość :) (Małżonek wyszedł bez szwanku, bo ból odbierał mi mowę... ale pamiętam nieprawdopodobną chęć wydrapania fug z kafelek pod prysznicem :) )
Był to potworny wysiłek... własciwie miałam wrażenie, że zwyczajnie tych sił mi zabraknie i... tak cholernie (amsorry) chciałam do domu!!!
Dwie rzeczy mnie zmobilizowały do walki... Pierwsza - kiedy Małemu zaczęło zanikać tętno i zrobiło się dość upiornie... a druga... już bardzo pozytywna, kiedy położna oznajmiła mi, że dzidzius ma czarne włoski :) chyba nawet udało mi sie uśmiechąć na moment :)
Kiedy wreszcie położono mi na brzuchu Istota... nie wiedziałam co powiedzieć... jak Go przywitać...Był taki cieplutki, spokojny... (ok...wystraszony i zestresowany, a nawet zbity z tropu...cicho...ciemno tam sobie miał...a tu nagle tyle atrakcji...i tyle światła...)
Tej nocy nie mogłam spać...Jaś urodził się przed 24, więc miałam zebrać siły i odpocząć przed nową rolą w jaką wchodziłam.
Byłam podekscytowana... i nasłuchiwałam, dość niezdarnie przewracając się z boku na bok...próbując bezskutecznie odgadnąć, czy słyszany płacz to mój Istot czy nie mój...?
Punkt 6 otwierają się drzwi - a w nich pojawia się wózek...a w wózku kokon :)
A w kokonie Jaś.
Niestety instrukcji obsługi brak. (no jak tooo? ...!!! )
Łypnął na mnie... a ja na Niego... zdąrzyłam chyba wyszczerzyć zęby i zatiutać mu po maminkowemu ,, cześć majuni kofany mójjjj " i co... wstałam zgięta w pół choć rodziłam naturalnie (mimo, że próbowałam przekonać lekarza kilkakrotnie między skurczami do cięcia...histerią przekonać :) ) i zastanawiałam się tak przez chwilę jak zabrać się do kokona...
Uadło się... i kokon razem z najsłodszą zawartością wylądował w moich ramionach...
To była niezwykła chwila... nie wiem ile myśli jest w stanie jednocześnie przemknąć przez ludzki umysł... ale jedno jest pewne...dzięki nim, wtedy mój umysł był naprawdę piękny... moja dusza uśmiechała się, a w sercu zakiełkowało coś niesamowitego, co na zawsze tam zostanie. Bezwarunkowo.
- Ijeeeeeeeeaaaaabwwwwuuuuuuu jiaaaa mamamamama
znaczy...Kruszek wstał :)
Nadesłane przez: Fridka dnia 23-11-2011 01:09
...dłuuugo się zbierałam nim zaczęłam pisać o sobie jako o mamie... no bo... WOW :)))
Uroczyście ogłaszam! oto nastąpił ten moment :)
A okazja swoją drogą jest...i to całkiem nie byle jaka! Otóż, moje Dziecię poczyniło dziś swój pierwszy krok :)
Kroczek w zasadzie... niepewny..nawet nieświadomy...
Ale dla mnie milowy :)
zupełnie jak ten Armstronga na Księzycu :)
Chciałam wielokrotnie zacząć cos bazgrać o tym swoim maminkowym świecie... już od pierwszych chwil...
Już wtedy, kiedy Kruszek wysłał nam swoją pierwszą wiadomość w postaci dwóch krech na teście... jakby chciał powiedzieć ,,hello staruszeczki moje :) juz tu jestem :)możesz mamuś wyluzować trochę i na jakiś czas zrezygnować z nadgodzin :D'' (swoją drogą musiałm z wielu rzeczy zrezygnować...).
Pamiętam, jak kładłam sobie ten test na umywalce... tak, żeby mieć go na oku...
No i o mały włos nie połknełam szczoteczki do zębów, kiedy po chwili ,,ta druga'' wyrosła i zarumieniła się na czerwono...
To bylo najsłodsze przeklenstwo, jakie wydobyło się z mojego gardła...tego jestem pewna :)
Choć od dobrych paru dni, gdzieś pomiedzy sercem a krtanią siedziało już to przeczucie... Razem z Kruszonem siedziało i czekalo na ten pochmurny, czwartkowy poranek...
(No i nie poleciałam do Frankfurtu... )
Ciąża...echhh :)... mmmmm....
:) dziś, kiedy znam jej szczęśliwy finał wykrzyczany na calkiem przyzwoitej porodówce, bardzo pozytywnie wspominam ten ...magiczny poniekąd stan...
Choć parę razy trzeba było się położyć.. z wielu spraw zrezygnwać i czekać cierpliwie (a mnie nosiłooo).
W związku z tym, że przed poczęciem kruszona i wydaniem go na świat, przyszło mi oddać do Nieba jedno Maleństwo (przynajmniej o jednym, oficjalnie mi było wiadomo), jakoś nie od razu przyzwyczaiłam serce (z obawy) do wiadomości że ten Istot, za kilkadziesiąt tygodni przewróci mój pokładany w miarę świat do góry nogami.
Tymczasem niedługo minie rok od tej chwili..
Dopóki był schowany w moim brzuchu, byliśmy niewątpliwie dwiema duszami w jednym ciele... odkąd pojawił się po drugiej stronie... staliśmy się jedną duszą w dwóch ciałach... i jednym Sercem :) uhm...
cdln.