Nasze najśmieszniejsze historie wakacyjne KONKURS
- Zarejestrowany: 18.03.2008, 09:47
- Posty: 6183
Hotel Ustroń zaprasza na komfortowe i pełne atrakcji wakacje z dzieckiem!
Do zdobycia voucher na tygodniowy pobyt wakacyjny dla 3 osób w SPA & Wellness Hotel Diament Ustroń**** o wartości 2975 zł - dla dwóch osób dorosłych i dziecka do lat 6 (dziecko powyżej 6 lat dopłata 99 zł). W pakiecie: 7 noclegów z pełnym wyżywieniem (śniadania i obiadokolacje) oraz parking.
Aby zawalczyć o tę fantastyczną nagrodę wystarczy:
1. Polubić stronę Hoteli Diament na FaceBooku znajdującą się pod adresem www.facebook.com/hotelediament
2. Opisać w tym wątku swoją najbardziej zabawną wakacyjną przygodę
Na udział w zabawie macie czas
do 18 czerwca (włącznie)!
UWAGA! Zdobywca nagrody ma obowiązek odprowadzenia podatku dochodowego w wysokości 10% jej wartości.
Doskonałą zabawę gwarantuje SPA Ustroń
- Zarejestrowany: 25.05.2012, 17:33
- Posty: 8
Ja mialam kilka zabawnych sytuacji, ale na razie opisze jedna - z ubiegłego roku w Sharm.
Mieszkalismy w Coral Beach Tiran i sporo sunurkowalismy na hotelowej rafie. Jednego popoludnia wykazalismy sie spora nieostroznoscia i zlalal nas silny prad. Mimo ze mielismy pletwy i jestesmy przyzwyczajeni do 'pedalowania' nie bylismy w stanie poplynac pod prad (z powrotem do hotelu). Nie wygladalo na to, ze sytuacja sie zmieni, a robilo nam sie zimno (nie mielismy na sobie pianek), wiec stwierdzilismy, ze doplyniemy do najblizszego hotelu i zobaczymy, co dalej. Tym hotelem okazal sie Moevenpick, wyszlismy z wody po drabince, jak gdyby nigdy nic - ochrona wziela nas za gosci hotelu i nikt nawet nie mrugnal powieka. Usiedlismy na lezaku i zastanawialismy sie, co robic.
Najpierw pomyslelismy o 'spacerku' do Coral Beach, ale akurat pomiedzy hotelami znajdowal sie plac budowy i o przejsciu tego terenu bez butow nawet nie chcialam slyszec.
Postanowilismy wiec dotrzec do recepcji, zadzwonic do Coral Beach i poprosic ich o przyslanie samochodu - tak tez zrobilismy. Droga na boso przez teren hotelu nie byla latwa, dorobilam sie wielgasnego babla na podeszwie - od zetkniecia z goracym asfaltem.
Dla tych, co nie widzieli recepcji Moevenpicka - to bardzo duzy hall, elegancki, z kandelabrami i wszystkimi szykanami. I wyobrazcie sobie nas - na boso, w strojach kapielowych, z pletwami w reku podchodzacych do recepcji )) Sadzac po ilosci spojrzen, bylismy atrakcja dnia
Wszystko skonczylo sie dobrze, recepcjonista zadzwonil do Corala, taksowka przyjechala blyskawicznie... i tylko kierowca zupelnie niedyskretnie dusil sie ze smiechu ))
- Zarejestrowany: 25.05.2012, 17:33
- Posty: 8
Moja historia z dziaciństwa
Któregoś roku, gdy wakacje spędzałam u babci w Bielsku – białej, postanowiłyśmy z siostrą wybrać się nad rzekę. Było cudownie. Kąpałyśmy się w zimnej wodzie i wszystko zapowiadało, że ten dzień zapamiętam do końca życia. Tak się stało. Podczas zabaw w wodzie na czole usiadł mi owad. Machnęłam ręką, by go odpędzić. Nie wiedziałam że to będzie miało swoje konsekwencje. Następnego dnia rano wstałam i zobaczyłam, że źle widzę. Spojrzałam do lustra i przestraszyłam się. Okazało się że całą twarz miałam spuchniętą. Siostra śmiała się ze mnie, a ja wyglądałam jak miś Koala. Babcia jak mnie zobaczyła zemdlała. Kiedy ocknęła się zabrała mnie do szpitala. Tam dostalam zastrzyk i receptę na antybiotyk. Cały kolejny tydzień leżałam w łóżku. Słońce tak pięknie świeciło, a mi nie wolno było wyjść do ogrodu. Było mi bardzo przykro. Dziś z tej przygody się śmieję.
- Zarejestrowany: 27.10.2009, 16:11
- Posty: 30511
Gdy jako narzeczeni wybraliśmy się na wycieczkę do Zakopanego nie mieliśmy pojęcia co nas czeka. Sama podróż pociągiem na drugi koniec Polski była trudna. Ok. 23:00 byliśmy w Krakowie i do 3:00 czekaliśmy na pociąg do Zakopanego. Wybraliśmy się zatem z naszymi bagażami na krakowską starówkę.Znaleźliśmy fajną knajpkę. Wypiliśmy po piwku. Po chwili okazało się, ze to lokal w którym spotykali się sami homoseksualiści. Byliśmy tam jedyną parą ( on plus ona). Jesteśmy bardzo tolerancyjni ale czuliśmy się nieswojo. Jednak ludzi którzy tam byli okazali się bardzo mili, spędzili z nami czas i odprowadzili na pociąg. W drodze do Zakopanego w przedziale był pan który samotnie podróżował po kraju i niesamowicie ciekawe historie opowiadał. natomiast w samym Zakopanym okazało sie, ze to nie takie proste znaleśc nocleg, jechaliśmy w ciemno i z plecakami chodziliśmy w kółko szukając noclegu. Dopiero po 3 godzinach jakaś miła pani wynajęła nam dwa materace na piętrze domu który był w stanie surowym. Beton i cegły. Ale co tam! Ważne, ze na parterze była łazienka i kuchnia. To był piękny pobyt. Nasz pierwszy i ostatni sam na sam...
Wracając do domu, na stacji stały tylko dwa pociągi. Oczywiście my wsiedliśmy do złego!!!!!!!!!!!!!! Na szczęście na najbliższej stacji udało się wysiąśc i zdążyc na ten pociąg właściwy.
- Zarejestrowany: 16.06.2011, 13:36
- Posty: 4
Moja najzabawniejsza historia wakacyjna miała miejsce na Mazurach - Iława -na wyspie. Wyjechalismy z mężem rok po ślubie na naszą romantyczną podróż. Nie chcielismy zgiełku- dlatego wybralismy namiot i Mazury. Na wyspie nie było żadnego sklepu , dlatego też ,żeby coś zjeść musieliśmy drewnianym promem przemieszczać się do miasteczka. Prom płynął 2 razy dziennie o 9 i o 19. Zakupilismy swoje jedzonko na wieczorną kolację, a ponieważ jeszcze nie nie mielsiśmy przenośnej lodówki i baliśmy się , żeby nasza kolacja nie popsuła się w tym słońcu - mąż pomyślał ,żeby schować zapakowane jedzonko w krzaki, które znajdowały się przy naszym namiocie., i tak też zrobił. Około 20 postanowiliśmy coś zjeść i jak mąż wyjął reklamówkę to się przeraziliśmy oboje - w torebce było pełno różnego rodzaju robaczków, chleb , wędlina i pozostałe jedzonko było nagryzione "nie wiadomo przez kogo". Zostaliśmy bez kolacji a rano już o 7 wstaliśmy, żeby nie odpłynął nam prom...
Następna zabawna historia to przepłynięcie kajakiem . Ja nie umiem płwyać ale pod presją nowo poznanych znajomych zdecydowałam się na popłyniecie tym kajakiem. Szczelnie zapakowałam się w kamizelkę ratunkową i wsiadłam. Płyneliśmy spokojnie dopóki nie pojawiły sie łabędzie , płynące akurat do naszego kajaka. Mąż widział przerażenie w moich oczach i dzielnie próbował bronić mnie przed tym "niewinnym łabędziem" wiosłem. Łabądź pewnie nie chciał nam nic zrobić , ale chyba też się wystraszył i skrzydłem zachaczył o kajak. No cóż był ogromny pisk , bo kajak lekko zaczął się ruszać. Na szczęście nic sie nie stało i łąbądź zrezygnował i odpłynął. Dziś z perspektywy -myślę ,że chyba wystraszym go mój pisk.
- Zarejestrowany: 24.03.2011, 07:52
- Posty: 1876
To co nam się przydażyło miało miejsce w tamtym roku. Byłam z dzieciakami i siostrą w Rabce. Pod koniec pobytu wybraliśmy się do Zakopanego pociągiem żeby dzieci miały frajdę. Fajnie było, a w pociągu spotkałam koleżankę której nie widziałam kilka lat. Można to określić jako zbieg okoliczności i to dość sympatyczny. Cóż świat jest mały najwidoczniej. Zakopane jak to Zakopane. Masa ludzi, gwar no ale widok Giewontu wszystko usprawiedliwia. Pogoda piękna, no cóż chcieć więcej! Ale niestety wszystko co dobre się kończy. Nadszedł czas powrotu i tu nasze miny nie były już takie wesołe. Pociąg nam uciekł a następny za 3 godziny. Masakra. Pada decyzja-Wracamy busem. Załadowaliśmy się całą ekipą i jedziemy. Cóż do komfortowej jazdy to było daleko ale cóż. Jakoś sę dokulamy. I nagle Julka cieńkim głosikiem -MAMA SIKU I TO BALDZO. Jezu mi się jeszcze bardziej ciepło zrobiło. Dobrze że na skrzyżowaniu nas światła dopadły więc wyleciałam z Julką pod krzaczek, kierowca ryczy bo nie wie co ma robić, a ja z matczyną miłością do Julki -Rób siku szybciej bo ja nie wiem gdzie jesteśmy!Za chwilę się dowiedziałam bo jakaś pani gromkim głosem krzyczy-Co pani robi to centrum Nowego Targu! a ja- Co z tego ja busem jadę do Rabki! Doleciałam z powrotem do tego busa czerwona i ze wstydu i ze zmęczenia ale pan poczekał na nas. Wiadomo wszystkich przeprosiłam a siostra to się cały dzień z tego śmiała jak to z Julką w Nowym Targu trawniki podlewałyśmy.
- Zarejestrowany: 06.06.2012, 13:41
- Posty: 21
Nigdy nie zapomnę tamtych wakacji, choć wiele wody już upłynęło. Miałam wtedy 9 lat, warkoczyki o grubości ołówka, mnóstwo piegów, i nieustanną chęć, by ukryć się przed światem w mysiej dziurze. Paraliżowała mnie nieśmiałość, taka przez duże N. Byłam w rodzinie czarną owcą, bo pozostali brylowali zawsze i wszędzie, pchając się tam, gdzie gwarno i tłoczno. Błyszczeli na każdym parkiecie, i w każdym gronie. Dla mnie obciach i koszmar…
To był mój pierwszy i zarazem ostatni wyjazd na wczasy z rodzicami i babcią. Potem chciałam jeździć tylko na kolonie i obozy, z dala od upiornej rodzinki.
Lato witaliśmy w małym nadmorskim miasteczku, na tzw. wczasach zakładowych. Pech chciał, że na naszym turnusie trafił się nawiedzony kaowiec, który stawał na rzęsach, by każdy dzień okraszony był solidną dawką „rozrywki”. Postać ze słynnego „Rejsu” to naprawdę pikuś w porównaniu z panem, którego miałam „zaszczyt” poznać. Dzięki jego „kreatywności”, przyprawionej szczyptą montypythonowskiego szaleństwa, zamiast ryć w nadmorskim piachu i skakać przez fale, byłam zmuszona do szkolenia się w skeczach, kabaretach i durnych piosenkach. Ale najgorszy był finał imprezy. Ogłoszono wybory Miss Turnusu. Oczywiście mama i babcia startowały, a tata im kibicował. Modliłam się o porażkę mamy, bo babcia w moim mniemaniu szans na koronę raczej nie miała. Nie to, żebym źle życzyła bliskim. Ale wiedziałam, że wraz z Miss będzie musiała się zaprezentować na scenie jej rodzina. A tego nie chciałam bardziej niż końca świata.
Nadeszła wiekopomna chwila – jak mawiał Kargul. Wczasowy kaowiec-konferansjer-wodzirej drżącą ręką chwycił za mikrofon i odczytał z kartki nazwisko Najpiękniejszej. Jak na komendę zerwały się dwie panie: istna seksbomba połowy lat 80., zrobiona na „mokrą Włoszkę” sekretarka działu taty, i… moja babcia. Obie nosiły bowiem to samo imię i nazwisko – dość popularny zestawik w tamtych czasach.
Sala wstrzymała oddech. Wszyscy raczej nie mieli wątpliwości, kogo tak naprawdę chciało przystroić w szarfę Miss szanowne jury. Moja babcia też ich nie miała, wdrapując się na świetlicową scenę, prawie gotowa zepchnąć rywalkę z podium. Nasz kaowiec odzyskał głos i próbował wybrnąć z sytuacji, bredząc coś o polskich dziewczynach bogatych w witaminy (cytat ze szlagieru Andrzeja Rosiewicza) i rozterkach jury. W końcu jednej dał koronę, drugiej szarfę, i nim zdążyłam dać dyla, tata wciągał mnie na scenę (mama już tam była, cała w skowronkach).
Nadeszły dwie najgorsze minuty z mojego życia. Tata z mamą i babcią prawie wyrywali sobie mikrofon, by godnie zaprezentować się jako rodzina Miss. A potem wcisnęli go mnie i… zapadła cisza. Publiczność zaczęła skandować: piosenka, piosenka!, rodzice dokładali swoje: Ania, no, śmiało, już, śpiewaj! A ja chciałam, żeby rozstąpiła się ziemia i pochłonęła mnie razem z tym wielkim cyrkiem. W głowie miałam pusto, jedną wielką dziurę, otchłań bez dna - i jedyna pieśń, która przyszła mi do głowy, to… „Lulajże Jezuniu”. Nigdy nie zapomnę min wszystkich na sali, kiedy z głębi ściśniętej krtani udało mi się wydobyć cztery wersy kolędy. Cóż, na zakładowych „choinkach” i Dniach Dziecka przez kilka lat miałam status celebrytki – moja sława rozeszła się lotem błyskawicy…
- Zarejestrowany: 23.07.2009, 17:44
- Posty: 50
Byłam małolatą,która pojechała z wielkiego miasta na wieś i udawała,że jest najmądrzejszą osobą na świecie.Pewnego dnia ciocia miała pojechać do miasteczka na targ.Postanowiła ,żże mi utrze nosa.Ugotuj kochana rosół z kury-poprosiła.makarontrzeba zrobić bo w domu nie ma kupnego.Warzywa masz w ogrodzie,a Luis/mój kuzyn/oprawi ci kurę i przyniesie dodomu.Dobrze.Powiedziałam i zabrałam się ochoczo do pracy.Rozpaliła pod kuchnią,Do dużego ,żeliwnego gara nalałam wody.Wsadziłam kurę w całości,tak,że nogi jej sterczały ponad garnkiem.Wrzuciłam warzywa i zadowolona czekałam na efekt.Oczywiście zrobiłam makaron.Gdy chciałam go ugotować to wrzuciłam do zimnej wody,więc zrobiła się piękna brejka.Rosołek był owszem pyszny.Makaronu nie było więc ciotka zrobiła lane kluski.Sławna kura zaś była twarda jak podeszwa,o jej nóżkach niw spomnę!
HA , Ha Moja przygoda , której nie da sie zapomnieć wydarzyła się na wsi Po skończeniu liceum wybraliśmy się z grupą stopem z Lublina do Krakowa W tych czasach jazda stopem była modna i wskazana Kierowcy chętnie brali grupki mieszane i jeszcze zarabiali na tym punkty ....sama już nie pamiętam po co...Zbliżaliśmy się do celu ,ale samochód , który nas wiózł kończył bieg Musieliśmy znaleść jakiś nocleg Ciemno, okolica niezbyt duża , raczj większa wioska Podmęczeni , dosyć póżno weszliśmy do gospodarstwa gdzie bylo wesele i to był dzień poprawin Gospodyni zrobiło nas się żal i mówi W chałupie jest słoma po jednej stronie śpią chłopy po drugiej baby , kładżcie się i do jutra się wyśpicie W międzyczasie poszliśmy do studni obmyć się i chwilę nam to zeszło Wchodząc do domu zapomnieliśmy po której stronie mamy się położyć Tak to się stało, że dziewczyny obudziły się tam gdzie spały chłopy a nasi koledzy tam gdzie panie Ubaw był jak obudziłi się panowie i pytają skąd my są tutaj !!! Bardzo się wstydziłam , mimo że spałam w ubraniu, ale tych panów było sporo chyba z 10 Chłopcy też się tłumaczyli , ale tam spała też gospodyni więc ich wytłumaczyła Zostaliśmy przyjęci bardzo miło , ugoszczono nas no i żartom nie było końca Najwięcej świntuszyli panowie Wspominam to bardzo miło SPOTKANIE NA SŁOMIE
- Zarejestrowany: 17.03.2011, 13:40
- Posty: 177
"Noce i dnie...nenufary itp."
Scena 1
Mój mąż niczym Tolibowski ( bez białego garnituru niestety),lecz z ty samym porywem miłości,
wbiega pełen rozpalonych uczuć i emocji do jeziora,po drugiej stronie mostu,
gdzie rosną piękne wodne lilie zwane nenufarami...
Ja pełna podziwu zmieniam się w tej chwili w Barbarę i chcę by ta scenka także przewijała sie w mych marzeniach do końca życia.
Mój Tolibowski "Tomaszek", z wielkim usmiechem i dumą podbiega do mnie i wręcza mi najpiekniejszy kwiat jaki widziałam,unikalny ...i niestety chroniony!!!!!!!!
Scena 2
Po czułym buziaku w ramach podziękowań, widzę jak z dali nadbiega spalony na grzankę ratownik,
mięśniak o nieczułym sercu,nie potrafiący zrozumieć romantyzmu tej iście filmowej scenki.
-Czy Pan oszalał !!!-krzyczy upuszczającv ślinę na rozżarzony słońcem piasek. To roślina chroniona,pod żadnym pozorem nie wolno jej zrywać !
I na dłoniach,które przed chwilą zafundowały mi najpiękniejszy moment w życiu ,laduje mandat w wysokości 500 zł.
Scena 3
Właśnie zdaję sobie sprawę,że chwilę temu dostałam od męża najdroższe kwiaty w całym życiu...mój nenufar więdnie zanim dowożę go do domku...mój Tolibowski traci swój romatyzm na zawsze.
Ta wakacyjna historia zdarzyła sie rok temu,ale dziś rozśmiesza nas do łez!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- Zarejestrowany: 07.06.2012, 07:26
- Posty: 1
Dawno, dawno temu, za siedmioma rzekami, za siedmioma górami, w czasach gdy telefon (stacjonarny!) posiadało tylko kilka osób w bloku.....
To nie bajka. Opisana historia zdarzyła się naprawdę w górach, gdzie pojechałem na wakacje do babci - pierwszy raz całkowicie samodzielnie, nie odwożony przez dorosłych. Dumny jak paw z tego zaufania, przygotowywałem się długo przed wyjazdem....
Jednym z elementów przygotowań była rozmowa z siostrą:
- Z CZYM KOJARZY CI SIĘ LICZBA 21?
- Z grą w oczko...
- A POZA TYM?
- No... oczko w rajstopach....
- I NIC WIĘCEJ?
- Można puścić do kogoś oczko....
- NO, DOBRZE, CZYLI TO TAKI ŻART, PRAWDA?
- Można tak powiedzieć....
Święcie przekonany, że ta rozmowa zostanie siostrze w pamięci i będzie umiała skojarzyć późniejsze fakty, pojechałem. Pierwszą rzeczą po przyjeździe było wysłanie kartki pocztowej do domu, że już jestem na miejscu i zapomniałem o sprawie (tak, tak, to takie czasy, że o SMSach nikt nie miał pojęcia i wiadomości dochodziły po dwóch-trzech dniach od wysłania :) ....no i właśnie owa wiadomość wywołała burzę i panikę w domu. A było tak:
Bawiłem się na podwórku z psem, gdy nagle zdyszany wujek pojawił się w drzwiach i na mój widok krzyknął:
- Cały jesteś?! Nic się nie stało?? Już wypuścili ze szpitala??
Jedyne, co mogłem zrobić, to otworzyć szeroko buzię ze zdumienia, bo niczego nie rozumiałem.
- No pewnie, że cały! A O CO CHODZI?
- No, matka dzwoni do fabryki, że podobno jesteś w szpitalu, bo cię pociąg potrącił, czy coś??
Od słowa do słowa wyjaśniło się wszystko. Moje młodzieńcze poczucie humoru, które kazało mi opisać nieistniejące przygody podczas podróży - dodam, że tak bardzo nieprzystające do mojego spokojnego charakteru, że wydawało mi się wtedy OCZYWISTE, że NIKT W TO NIE UWIERZY - było powodem paniki. Mimo upływu lat zachowałem w pamięci tę felerną kartkę do dziś. Choć teraz patrzę na to, jak na wydarzenie bardzo zabawne, wtedy nikomu do śmiechu nie było, bo też co tam wypisywałem (gdyby potraktować poważnie) mogło przyprawić o szybsze bicie serca.... Nie pomogło, że w centralnym miejscu narysowałem PODPOWIEDŹ dla siostry, że nie należy tego wszystkiego traktować poważnie, owo wspomniane w rozmowie "oczko" czyli liczbę 21 w kółeczku. Że niby puszczam oczko, żartuję ;)
"Kochani, podróż minęła dość szybko, bo poznałem fajnych kolesiów, z którymi trudno było się nudzić. Rozruszaliśmy najpierw nasz przedział, a później już cały wagon bawił się wesoło. Tylko nad ranem, gdy już dojeżdżaliśmy, zrobiło się trochę nudno, bo pociąg wlókł się niemiłosiernie wolno serpentynami, więc dla zabawy rzucaliśmy przez okno pustymi już butelkami w mijane cele. W końcu stwierdziłem, że nie muszę dojeżdżać do samej stacji, bo jeśli wyskoczę wcześniej, będę miał bliżej polami do dziadków. Skacząc spadłem na kamień i złamałem rękę, ale JEST WSZYSTKO W PORZĄDKU, gips po wakacjach będzie można zdjąć, NIE MARTWCIE SIĘ, to najlepsze moje wakacje!" [21]
I rzeczywiście, były to moje najbardziej pamiętne (czyli chyba najlepsze, skoro tak pamiętam :)) wakacje. Wujek z kuzynem zajęłi się mną dość intensywnie, na brak zajęć tamego lata nie mogłem narzekać :)))))
- Zarejestrowany: 12.08.2011, 14:46
- Posty: 6
Najśmieszniejsza wakacyjna historia z wakacji zdarzyła się rok temu. Beztrosko wypoczywałam sobie w domu po ulewnej burzy na dworze oglądając telewizję. Moja 2 letnia wówczas córka była na spacerku ze swoją ulubioną ciocią, ktorą jest moja siostra. Lekko znudzona siedzę na kanapie i słyszę jak niemal bezszelestnie otwierają się drzwi wejściowe do mieszkania. Moim oczom ukazał się niecodzienny widok-moje 2 letnie dziecko po pas w błocie i 23 letnia siostra po kolana brudn, trzymająca w ręcezatopione w błocie buciki dziecięce. Obydwie wyglądaly niesamowicie a ich wyraz twarzy był nie do opisania,do dziś żałuję,że nie zrobiłam im wtedy zdjęcia. Gdy ochłonęłam z wrażeń a dziewczyny zostały umyte i przebrane dowiedziałam się,że poszły soie na skróty przez podmokłą łąkę niedaleko osiedla i lekko się zamoczyły a wyjść z błota pomagała im sąsiadka:) Z niedowierzaniem słuchałam tej historii a moja córeczka patrząc na mnie niepewnie zapytała: "mama masz minę?
- Zarejestrowany: 07.06.2012, 18:13
- Posty: 1
Góry Fogaraskie, Rumunia, dwutygodniowa wędrówka.
Pamiętnego dnia chcieliśmy zdobyć jeden z najwyższych szczytów. Obraliśmy drogę "na skróty", bo burza dnia poprzedniego zmusiła nas do nocowania w kotle i do szlaku było stromo i daleko.
Wybraliśmy drogę, która wydawała się nam prostsza - południowym ramieniem góry. Zaczęło się niewinnie, ale im wyżej, tym teren okazywał się trudniejszy.Wspinaliśmy się niebezpiecznymi ściankami, trzymając się darni i korzeni. Wdrapanie się na grzbiet zajęło nam ponad pół dnia.
Gdy wreszcie stanęliśmy na grzbiecie, ucieszyliśmy się, znajdując niebieski szlak, który miał nas doprowadzić na szczyt. Nie mieliśmy dokładnej mapy. Początkowo szlak faktycznie prowadził w stronę szczytu. Po pewnym czasie skręcił gwałtownie w dół, myśleliśmy, że to chwilowa zmiana kierunku.
Szlak jednak konsekwentnie prowadził nas w dół i dość szybko znaleźliśmy się w punkcie, w którym rozpoczęliśmy wędrówkę.
Kolejnego dnia o poranku pokornie wyruszyliśmy by trzeci dzień zmagać się ze zdobyciem pechowego szczytu :)
- Zarejestrowany: 04.03.2011, 14:29
- Posty: 26
Miałam 5 lat kiedy wyjechałam z rodzicami na wakacje z pracy taty.
Tato pracował na kopalni, i na mini wakacje jeździli wszyscy pracownicy z rodzinami.
Pamiętam jak dziś, jechaliśmy do Istebny.
W dniu przyjazdu zaplanowany było ognisko.
Miejsce do jego rozpalenia znajdowało się na samej górze górki, na jej dole była zagroda z krowami.
A ja chodziłam bez celu .. nudząc się .. po chwili dojrzałam ścięte belki drzewa poukładane jedno na drugim,tworzące piramidkę.. lekko w nie kopnęłam... i nagle baaaaammmm jedno po drugim zaczęły się turlać... no to ja w nogi ... wprost na znajomą rodziców która siedziała na pniu... niechcący ją szturchnęłam ... i razem turlałyśmy się z górki wprost na zagrodę z krowami.. mama z tatą stali biali jak ściana ..;-) a ja tuż przed samą zagrodą przechyliłam się w drugą stronę i się zatrzymałam.., wdrapałam się do rodziców po górce mówiąc "No co ? ... przecież zatrzymywać się tak w połowie drogi to bez sesnu !" ;-))
- Zarejestrowany: 09.06.2012, 10:55
- Posty: 1
Jak byłem maluchem (wiek jakieś 5-6 lat), wakacje spędzałem u babci na wsi.
Tegoż to roku miały miejsce 2 zdarzenia z których moja cała rodzina śmieje się po dzień dzisiejszy na każdych świętach.
1.
Byłem ciekawskim chłopcem i pewnego dnia pomagając babci w kuchni zaciekawiła mnie podstawka pod prodziż.
W formie koła, z wycięciem w środku. Zastanawiałem się po co to jest? I tak z ciekawości założyłem to przez głowę na szyję. I jak to w życiu bywa wejść weszło ale zejść już nie chciało... Niezbędna była pomoc dziadka z piłą do metalu...
2.
Druga jest bardziej tragi komedią.
Kilka dni po zajściu z podstawką od prodziża, babcia zawołała mnie i dziadka na obiad (ugotowała wtedy barszcz czerwony), dziadek nie chciał jeść zupy i poszedł się położyć. Ja jak to grzeczny maluch zjadłem co podano i pobiegłem z zadowoleniem pochwalić się dziadkowi. Dziadek wyglądał jakby smacznie spał. Próbowałem go obudzić ale bez skutecznie. Pobiegłem powiadomić babcię iż dziadek nie chce wstać. Jak się później okazało dziadek zmarł :(. A ja przez kilka lat mówiłem wszystkim że dziadek umarł bo nie zjadł zupy ;). I taka to tragi komedia.
- Zarejestrowany: 09.10.2010, 20:03
- Posty: 7326
Myślę i myślę i choć wiele razy w życiu nie wyjeżdzałam to w danej chwili ciężko sobie coś przypomnieć, coś co byłoby prawdą a nie powieloną opowieśćią ;-_)) I przypomniało mi sie jak jako dziecko babcia zabrała mnie w wakacje do Olsztyna (wówczas mieszkaliśmy w malowniczej Hajnówce, ale brakował tam zbiorników wodnych), gdzie mieszkała siostra mojej mamy.Od dziecka uwielbialam pluskanie w wodzie, a Olsztyn to cudowne miejsce stworze dla tych co lubią kapiele. Pewnego słonecznego dnia już od rana nie mogłam się doczekać kiedy pójdziemy nad jezioro, które było oddalone jakieś 2,5 km od domu cioci. Po sąsiedzku mieszkało nie co starsze rodzeństwo, Pawel był już nastolatkiem a Magda była starsza o 2 lata. Często spędzałam z nimi czas i tego właśnie słonecznego dnia Paweł zaproponiował że zawiezie nas swoim "Komarkiem" na Słoneczną Polanę, my szczęśliwe z Magda zasiadłyśmy na motorku i z uśmiechami ruszyliśmy. Okrążyłismy dom wjechaliśmy w drogę wzdłuż lasku prowadzącą nad jezioro , byliśmy na wysokosci ich domów tylko dzielio nas kilka posesij , kiedy to sławetny "Komarek" zgasł. Paweł nas uspokajał i coś tam grzebał, a my jak to dzieciaki szalałyśmy na łączce obok, wymyślałyśmy to coraz nowsze zabawy i nawet nie zwróciłyśmy uwagi że czas szybko płynie ( wtedy dzieci nie miały komórek z zegarkami), a Paweł grzebał i grzebał, widocznie czas na zabawie miło nam płynął bo nie pamiętam byśmy się niecierpliwwiły. Gdy tak fikałysmy po łące nagle widzimy moja babcię biegnącą na przełaj po łące i krzyczącą: " Gdzie Wy tyle czasu jesteście, już powinniście wrócić!!!!!!!!!!! ( oj babcia była bardzo krzykliwa) A my tymczasem nawet nie dojechaliśmy, nad upragnione jezioro, ale o tym babcia się dopiero dowiedziała w domu gdy wyjeła z plecaka suche ręczniki. Pawłowi też się oberwało za to że ciągle grzebie przy motorku a nadal jeździ rzęchem
Takie przygody były w latach "90 i choć w życiu byłam kilka razy na wakajach to nawet te nieliczne wspominam z sentymentem
- Zarejestrowany: 24.03.2011, 10:43
- Posty: 4
W tamtym roku pojechaliśmy z wnuczkie na lotniska Balice, żeby mu pokazać z bliska samoloty jakląduje. Był już wieczór w pewnej chwili leci samolot , a wnuczek 3 latka krzyczy do ludzi " ludzie, ludzie chować się zęby lecą. Wszyscy co tam stali pękali z niego ze śmiechu. Ja do dzisiaj jak o tym opowiadam to sama się śmieję.
- Zarejestrowany: 06.03.2011, 10:36
- Posty: 20
Wybralismy sie z corcia na wakacje w gory stolowe. Zosia marzyla zeby zobaczyc lochy w ktorych krecony byl film "4 pancerni i pies". Nie bylo miejsca parkinkowego wiec maz postanowil zaparkowac gdzie znajdzie sie jakies miejsce aby sie wciasnac. Podekscytowani wyruszylismy najpierw na twierdze a pozniej do lochow. Zosia szczesliwa ale zmeczona pyta sie jak daleko jeszcze do samochodu, jak na zlosc lalo niemilosiernie, a my nie mielismy ani parosli ani nawet kurtki dla dziecka. Maz postawil wielkie oczy i mowi ze nie ma pojecia na jakiej ul zostawil samochod, a ja bylam tak zaintrygowana lochami ze do glowy mi nie przyszlo aby zobaczyc chociaz blisko czego go zostawilismy aby mniec jakis punkt odniesienia. Chodzilismy w deszczu 3 h i ani sladu samogodu, w koncu postanowilam zaczepiac przechodniow i pytac czy nie widzieli szarego reno ludzie patrzyli na mnie jak na idiotke. Po 4 godzinach udalo nam sie odnalezc samochod bylismy bardzo glodni wiec przebralam tylko mala w samochodzie w suche ubranka i udalismy sie do pobliskiej restauracji. Najedzeni wracamy pod samochod i okazuje sie ze maz zatrzasnal kluczyki...
- Zarejestrowany: 22.01.2011, 12:38
- Posty: 198
MOJA NAJŚMIESZNIEJSZA HISTORIA WAKACYJNA MIAŁA MIEJSCE GDY WRACALIŚMY Z WCZASÓW Z BUŁGARII . WIĘKSZOŚĆ Z NAS MIAŁA DOLARY GDZIEŚ SCHOWANE, JA TEŻ. ZE STRACHU CAŁY CZAS POWTARZAŁAM SOBIE, ŻE ICH NIE MAM. GDY CELNIK ZADAŁ PYTANIE "KTO PRZEWOZI DOLARY" ZE STRACHU PODNIOSŁAM RĘKĘ I ODPOWIEDZAŁAM "JA" CELNIK ZACZĄŁ SIE ŚMIAĆ I LUDZIE W CAŁYM AUTOBUSIE TEŻ, BO KTO BYŁBY TAK GŁUPI I SIĘ PRZYZNAWAŁ. CELNIK ŚMIEJĄC SIĘ WYSIADŁ Z AUTOKARU A MY DOLARY PRZYWIEŻLIŚMY DO POLSKI.
- Zarejestrowany: 05.05.2012, 15:11
- Posty: 8
- Zarejestrowany: 03.10.2010, 17:30
- Posty: 25
Moje naśmieszniejsze wakacje przeżyłam w Bułgarii. Mąż pracował tam na kontrakcie, a ja dojechałam do Niego na cały lipiec. Kolegami z pracy Męża byli Bułgarzy, prawie nie mówiący po angielsku, więc naturalnym jest że w takiej sytuacji ludzie dogadują się na migi. No i tu się zaczęła jazda, bo Bułgarzy potakują głową gdy mówią nie, a Kręcą jeśli chcą czemuś przytaknąć. Myli się ten kto uważa że można się łatwo przestawić – nawet kiedy się o tym myśli to ciężko zapanować nad głową, zwłaszcza jeśli porozumiewasz się niewerbalnie. Ileż ja gaf zaliczyłam „potakując” że coś mi się podoba czy smakuje. W restauracji nie mogłam skończyć zamawiania bo ilekroć kelner mnie pytał, nawet po angielsku, czy to już wszystko, okraszałam swoje „yes” kiwnięciem głową, więc dalej stał przy mnie z konsternacją. Trochę mnie to śmieszyło, a trochę irytowało, bo wzbudzałam wielkie zainteresowanie, czego nie lubię. Życie dopisało do tej historii niefortunny, acz zabawny epilog. Podczas wyprawy jeepami w góry wypadłam z auta – nic się wielkiego nie stało, ale założono mi kołnierz ortopedyczny. No i problem sam się rozwiązał. A ile wszyscy mieli uciechy żartując że Mąż mnie wypchnął żeby się już więcej za mnie nie tłumaczyć…