Czy to Ja czy Świat zwariował? - Forum
Znajdź nas na

Tworzymy społeczność rodziców

Wątek

Czy to Ja czy Świat zwariował?

23odp.
Strona 1 z 2
Odsłon wątku: 6424
Avatar użytkownika neiss
neissPoziom:
  • Zarejestrowany: 27.09.2010, 14:18
  • Posty: 5
  • Zgłoś naruszenie zasad
28 września 2010, 03:45 | ID: 298969
Nigdy nie mogłam narzekać na brak problemów w relacjach rodzinnych, ale ostatnio sytuacja tak się skomplikowała, że już sama nie wiem czy to ze mną jest coś nie tak, czy ze wszystkimi wokół mnie. Szczerze mówiąc nie mogę już nawet powiedzieć, że ciągnę już resztką sił, bo to już nawet nie to. Nic mnie już nie cieszy, na nic nie robię sobie nadziei, nie marzę i nie planuję. Wstaję rano i robię co do mnie należy jak robot. Boję się, że wpadłam w depresję i nie będę w stanie z niej wyjść. Nie tak to miało być.

Mój mąż pracuje zagranicą i widujemy się przez 2 tygodnie co 6 tygodni. Nasz majątek to pół domu, który dzielimy z moimi rodzicami (oni parter, my piętro) i pół mieszkania, które mąż kupił na pół z teściową za kawalerskich czasów (3 pokoje: salon - teściowa, 1 pokój - my, 2 pokój - brat męża). Pół roku temu urodziło się nam dziecko.

Mieszkaliśmy na wsi z moimi rodzicami i tam chcieliśmy osiąść. Nie było różowo, bo moi rodzice nie respektują naszego prawa własności ani prywatności. Mieliśmy jednak nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży. Moja matka zawsze była trudną osobą, a odkąd pojawiły się u niej problemy zdrowotne, zrobiła się jeszcze bardziej złośliwa, despotyczna i zuchwała (ojciec jest pantoflarzem). Myślałam, że wnuk jakoś ją zmieni. Było mi jej żal i sądziłam, że obecność małego dziecka dobrze na nią wpłynie. Na wiadomość o ciąży zapytała czy to nie za wcześnie (4 lata po ślubie, ja lat 30). Spodziewałam się chłodnego przyjęcia, więc jakoś to zniosłam. Po trzech dniach jakoś to przyjęła do wiadomości. Ciąża nie wprawiła jej w opiekuńczy nastrój. Wynajdywała mi zajęcia, wymagała mycia głowy (brzydzi się swoich włosów); kiedy szorowałam na kolanach podłogę (awaria pralki), stała nade mną i cieszyła się, że kiedyś ciężarnym musieli szpilki rozsypywać żeby się poruszały, a mi nie trzeba; wymagała pomagania w jej pracy; kiedy chciałam się zdrzemnąć przychodziła i sapała, że ciąża to nie choroba; kiedy według niej za długo spałam, stała nade mną aż się obudziłam, bo powinnam się przyzwyczajać do wczesnego wstawania; co rusz mnie rozbierała żeby wymacać mi brzuch; kiedy padał śnieg, cieszyła się, że będę miała trochę ruchu przy odśnieżaniu, bo poprzedniego dnia za mało się naszuflowałam; raz wymusiła obcinanie jej paznokci u nóg (ma grzybicę stóp i paznokci, myślałam, że zwymiotuję). Starałam się walczyć o własną godność. Kiedy powiedziałam żeby nie wchodziła mi do toalety kiedy z niej korzystam (mamy własną łazienkę na piętrze oddzieloną kotarą, bo nie mamy jeszcze żadnych drzwi wstawionych), roześmiała się jakby to ze mną było coś nie tak. Kiedy któregoś razu nie dałam jej się pomacać po brzuchu, wybuchła płaczem (ale takim z wściekłości i zawiści), że moim siostrom to sama się nadstawiam, a ona nie może. Siostry dotykały mojego brzucha góra dwa razy i żadna mnie nie rozbierała. Usiłowałam jej wytłumaczyć w czym rzecz, ale ona wszystko rozumie na swój pokrętny sposób. Sporo tego było. Trafiłam do szpitala z przedwczesnymi skurczami. Później ponownie zostałam przyjęta na patologię i po tygodniowym pobycie urodziłam przez cc. Następnego dnia mąż akurat wyjeżdżał. Zdążyliśmy spotkać się na 5 minut na wcześniakach przy synku. W szpitalu spędziłam jeszcze tydzień cierpiąc od zespołu popunkcyjnego. W końcu nas wypisali. Wierzyłam, że będzie dobrze, bo przecież miałam pod ręką matkę, a jedna z sióstr miała akurat urlop. Niestety ułożyło się inaczej. Matka odbierając nas ze szpitala miała mi za złe, że nie zjadłam szpitalnego obiadu, bo w domu obiadu nie było. W lodówce miałam wszystko zepsute, bo nikt tam nie zajrzał i nie pomyślał o zrobieniu mi zakupów. Był piątek, a rodzice w sobotę nie wybierali się na zakupy, bo nie widzieli takiej potrzeby. Jadłam więc co znalazłam nadającego się do spożycia. Pierwszego dnia mama przyszła i zapytała czy mam w zamrażalniku składniki na zupę, to ona mi ją zrobi. Na szczęście miałam. W końcu wyszło tak, że tę zupę zrobiłam sama, bo ona tylko wrzuciła wszystko do garnka i powiedziała żebym dała jej dziecko i dokończyła sama "bo ona nie wie jak ja lubię".

Cierpiałam na notoryczny brak czasu i koszmarne zmęczenie. Nie miałam sterylizatora, bo według rad mojej mamy "po co ci sterylizator? to się wygotowuje w garnku". Posiadałam tylko jedną jedyną butelkę do karmienia, bo "nie wygłupiaj się, karmi się piersią", a synek nie potrafił ssać piersi (oczywiście nie dlatego, że był wcześniakiem, tylko dlatego, że mama nie umiała przystawiać). W kuchni miałam starą kuchenkę elektryczną, na której woda gotowała się 30min. Kiedy prosiłam mamę żeby kupiła mi czajnik elektryczny (oczywiście za moje pieniądze) to odpowiadała, że nie ma potrzeby, bo gdzieś w piwnicy ma taki czajnik (u nas w piwnicy nic nie nadaje się do użytku i jeśli coś tam trafi, nigdy nie wraca). Prosiłam tak trzy dni, aż w końcu zostawiłam synka z nią i popędziłam kupić ten czajnik. Kupiłam też szczotkę do butelek i wiele innych "zbędnych gadgetów" spędzając na zakupach godzinę, co według mamy trwało wieczność. Jedno szczęście, że miałam elektryczny laktator, o którego załatwienie poprosiłam siostrę będąc jeszcze w szpitalu nie przejmując się głupimi komentarzami. No bo przecież po co komu takie coś jak laktator. Pokarm ściąga się ręcznie i to tylko w szczególnych przypadkach, bo przecież dziecko samo ma pić z piersi, a karmienie jest proste jak gwizdek. W domu na szczęście miałam komodę kąpielową, którą kupiłam również wystawiając się na pośmiewisko, bo przecież dzieci przewija się na łóżku, a myje pod kranem. Po spodnie ciążowe jechałam z przyjaciółką, bo według mojej matki, ubrania ciążowe to wymysł jakich mało. Ona całą ciążę przechodziła w jednej sukience, a do spodni doszyła sobie gumkę (mniejsza z tym jak biodra się jej mieściły).

Wracając do zupy, z braku czasu i nieprzytomności umysłu, wpakowałam do niej ryż, co spowodowało, że następnego dnia zupa skisła. Oczywiście sama sobie byłam winna. Ojciec jadąc na zakupy kazał mi robić listę co mi kupić. Tylko, że ja nie miałam pojęcia co mogę jeść karmiąc piersią, a przemęczenie powodowało, że zrobienie tej listy było nie lada wysiłkiem umysłowym. W dodatku przychodził z tym kiedy akurat karmiłam, a potem musiałam sprintem wykonać wiele czynności żeby zdążyć przed następnym. Karmienie trwało pół godziny, kolejne pół musiałam synka nosić, bo ulewał. Zostawała więc godzina na umycie i wygotowanie butelki, ściągnięcie pokarmu, pranie, prasowanie, sprzątanie domu, umycie się itd. Na jedzenie i sen nie starczało mi czasu.

Nie mogę powiedzieć, że rodzice nie oferowali mi obiadów. Proponowali mi swoje obiady, ale były to rzeczy, których karmiąca jeść nie powinna. Musiałam więc odmawiać chociaż zapachy z dołu powodowały, że kiszki marsza grały. Oczywiście rodzice uważali, że po prostu nie chcę jeść. Postanowili zadbać o moją laktację. W tym celu przynosili mi rano zupę mleczną na mleku prosto od krowy. Wiedziałam, że nie powinnam tego jeść, ale tak strasznie byłam głodna, że bałam się, że zemdleję z dzieckiem na rękach, a to było jedyne, co mi oferowali. Przez resztę dnia mogłam żyć powietrzem.

Nie mogłam pojąć dlaczego mama nie może zrobić mi obiadu. Myślałam, że może trzeba jej zaoferować pieniądze, bo może nie ma. Przypomniałam sobie jednak, że miała pracowników do remontu łazienki, którym codziennie gotowała wymyślny obiad. Któregoś dnia nawet przyszła żebym wymyśliła co im dać, bo skończyły jej się pomysły. Musiał więc być jakiś inny powód.

Mama przychodziła od czasu do czasu mi pomóc. Wyrywała mi dziecko mówiąc "ja go potrzymam, a ty idź zrobić sobie jeść". Szłam więc robić sobie jeść choć byłam już tak wykończona, że położyć się i zasnąć to jedyne czynności jakie miałam ochotę robić na kuchennym stole. Albo o 23 zastawała mnie nieprzytomną z synkiem na rękach, brała go ode mnie i mówiła żebym poszła się wykąpać, bo jest ciepła woda. Ja byłam wtedy tak zmęczona i głodna, że wątpiłam czy utrzymam się na nogach pod prysznicem. Ciepła woda to jednak była taka rzadkość, że zbierałam się w sobie i szłam. Za każdym razem jak pytałam o ciepłą wodę to słyszałam od ojca, że była wrząca, tylko ja ją przegapiłam. Musiałam być bardzo zamroczona, bo pamiętam tylko jak tarłam ręce żeby je rozgrzać do przewinięcia dziecka, bo myłam je wciąż w zimnej wodzie. Dziecku grzałam wodę na kuchence, ale miło by było móc umyć też siebie zwłaszcza, że cały czas zalewałam się pokarmem i pociłam się po porodzie jak szalona.

Był kwiecień, nie było już tak zimno, ale jeszcze nie na tyle ciepło żeby móc trzymać w domu noworodka bez ogrzewania. Rodzice zakończyli sezon grzewczy, więc dogrzewałam sypialnię konwektorami. Prosiłam żeby palić na noc, ale matka wychodzi z założenia, że w nocy jest się pod kołdrą, więc po co grzać. Nie ważne, że zapłaciłam za połowę opału.

Pal licho głód i zmęczenie. Nie miałam za grosz intymności. O 7 rano rodzice się zjawiali i stali nade mną jak usiłowałam karmić piersią, komentując. W końcu skapitulowałam i odłożyłam próby do przyjazdu męża. Z laktatorem nie wiedziałam gdzie się schować, bo mimo że słychać go było na kilometr, stawali nade mną i komentowali jakie to dziś wynalazki i "co to mi z cycków robi". Kiedy po karmieniu mówiłam im, że chcę się przespać, odpowiadali żebym sobie nie przeszkadzała, a oni sobie tylko postoją i popatrzą na nas.

Mama, która wychowała 3 dzieci, uważała, że przy jednym powinnam mieć mnóstwo czasu, więc oczekiwała, że nadal będę jej myć głowę, pomagać w pracy itd. Już pierwszego dnia po powrocie ze szpitala robiła mi wyrzuty, że nie wie już jakie buty ubrać, bo paznokcie ma za długie i kiedy wreszcie je obetnę. Oczywiście nie obcięłam jej tych pazurów. W końcu mam jeszcze dwie siostry, które też mogłaby podręczyć.

Mogłabym pisać tak w nieskończoność. Jakoś sobie radziłam. Niestety tydzień przed powrotem męża u synka zaczęły się straszne bóle brzuszka. Moja mama uważała, że w dziecko wlewa się pokarmu ile wlezie, że płacz i pchanie piąstek do buźki to objaw głodu, a wzdęty brzuszek to przecież też z głodu "jak u dzieci w Etiopii". Dopiero koleżanka, która przyjechała mnie odwiedzić oświeciła mnie, że to kolka. Nosiłam synka całymi dniami, jak tylko zasnął, zaraz budził się z płaczem. Nawet skorzystanie z toalety stało się dla mnie luksusem. Moja mama uważała, że trzymam go na rękach i tak z nim chodzę z własnego upodobania. Dziecko musi się wypłakać, bo ćwiczy płuca, a poza tym to jest zwyczajny złośnik i nie można dać sobą manipulować. Któregoś razu przyszła kiedy synka strasznie bolał brzuszek i zaproponowała, że ona go ponosi. Ucieszyłam się, że będę mogła w tym czasie zrobić mu ciepły okład na brzuszek. Szybko wygrzałam żelazkiem pieluszkę i pędzę do synka, a ona na to, że nie ma potrzeby, że nic mu się nie stanie jak popłacze. Podchodziłam kilka razy, a ona za każdym razem obracała się do mnie tyłem zagradzając mi do niego drogę. W końcu nie wytrzymałam i kazałam jej natychmiast odsłonić jego brzuszek. Byłam zła na siebie, że znów dałam jej się oszukać. Od tamtego czasu płacz synka był zdecydowanie donioślejszy. Strasznie się biedaczek męczył.

Po powrocie męża myślałam, że pozałatwiam zaległe sprawy, jednak z tymi bólami nawet we dwójkę ledwo sobie radziliśmy. Jak mówiłam lekarce, że tak strasznie synka boli brzuszek to odpowiadała, że jestem przewrażliwiona, a poza tym to moje jedno dziecko, więc mogę go nosić na rękach nawet cały dzień. Pocieszała, że kolka mija po 3 miesiącach.

Ponieważ załatwienie czegokolwiek mieszkając na wsi bez samochodu wiązało się z wiecznym proszeniem się rodziców, a czara goryczy się przelała, postanowiłam przenieść się z synkiem do mieszkania w mieście. Z 3-pokojowego mieszkania z kuchnią i łazienką wylądowałam w 8-metrowym pokoju z używalnością kuchni i łazienki. Atutem była bliskość lekarzy, sklepów, niezależność i relaks psychiczny. To było dla mnie bardzo dużo.

Mąż zapewniał mnie, że jego mama nie da mi głodować, że nie będzie się wtrącać i narzucać swoich metod, bo ma sześcioro wnuków i nigdy nie wtrącała się do ich wychowania. No i zostałam.

Minęły dwa miesiące. Jesteśmy pokłócone na zabój, a ja nie mam już gdzie się wynieść.

Jak tylko mąż pojechał, teściowa przynosiła rano mięso i produkty na obiad mówiąc co mam zrobić. Miałam gotować dla niej, dla siebie oraz brata męża i jego dziewczyny. Jak zrobiłam obiad to było wszystko dobrze, ale jak nie mogłam tego zrobić, bo synek wymagał ciągłej opieki, to już przestało być fajnie. Teściowa, mimo że widziała jak synek się męczył, uważała, że nic mu nie jest, tylko ja się nim źle zajmuję, a konkretnie - głodzę, bo to przecież jedyny powód płaczu. No i jak mogłam nie zrobić obiadu i narazić jej synka na głód (30-letni facet, który nie wpadnie na pomysł zrobienia obiadu), skoro takie małe dzieci to przecież tylko jedzą i śpią, a mama ma mnóstwo wolnego czasu. Przestałam robić obiady. Nie miałam nawet czasem jak wyjść z domu, bo synek wciąż płakał i można było zapomnieć i włożeniu go do wózka. W ciągu miesiąca miałam 6 spokojnych dni, kiedy synek nie cierpiał. Latałam z nim po lekarzach, ale wszyscy tłumaczyli to kolką. Nadal nie miałam czasu na robienie obiadu, a nikogo nie obchodziło czy coś jadłam. Sprawa z brzuszkiem tak się pogorszyła, że karmienie stało się katorgą. Synek z bólu nie był w stanie pić z piersi. Wróciłam do ściągania pokarmu, ale stres mnie wykańczał i laktacja zaczęła zanikać. Przeszłam na mieszankę jedną, potem drugą i trzecią, ale nie było znaczących efektów poza moim lepszym samopoczuciem. Synek nadal cierpiał. Nadal szukałam pomocy u lekarzy,a w domu wysłuchiwałam tekstów w stylu: - "U mnie to on jest na 6 z plusem". - "Wy byliście inni, wy byliście kochanymi dziećmi" - "Kiedy go ochrzcicie? Po chrzcie się uspokoi." - "Patrz i ucz się. Tak się usypia dziecko." - Wróciła z pracy i pokiwała wózkiem. Synek płakał od 7 rano do 15, ból minął, więc mógł wreszcie zasnąć.

Kiedy synek płakał w nocy, wpadała mi do pokoju i brała go ode mnie. Ja wtedy robiłam mu jedzenie, bo niestety ból lub męcząca go kupka powodowały, że musiałam karmić go dużo wcześniej. Myślałam, że ona to rozumie, ale z czasem zauważyłam, że ona to branie go ode mnie traktuje jak ratowanie go przede mną. Któregoś razu nie wytrzymałam i nie dałam jej go. Od tamtej chwili wpadała do pokoju, stawała w drzwiach, komentowała z wyrzutem, że u niej to on by nie płakał i zawracała sobą. Zapowiedziałam mężowi, że jeszcze raz tak wpadnie żeby pokomentować to oberwie kapciem.

Rodzina męża przestała się do mnie odzywać. Dowiedziałam się, że naopowiadała im jaką to ja jestem złą matką i synową. Do tego czasu, z bólem serca, dawałam jej go jeszcze potrzymać od czasu do czasu. Z bólem serca, bo dziecko było wymęczone płaczem, ja jej mówiłam, że on powinien trochę pospać, bo od rana nie spał, a ona na to, że ona nie chce żeby spał, bo ona się tu będzie z nim bawić.

Też mogłabym pisać w nieskończoność. W końcu wrócił mąż, a ja znalazłam lekarza, który nie upierał się przy kolce u 5-miesięcznego dziecka. Przestałam więc zadręczać się myślami, że może faktycznie to ja źle odczytuję sygnały mojego dziecka jak wszyscy mi wpierali.

Któregoś dnia teściowa chciała porozmawiać z moim mężem. Poszliśmy więc do niej razem, co nie było jej na rękę. Wybuchła, że ona chce sprzedać mieszkanie, bo ona tak strasznie się ze mną męczy. Bo ona furii dostawała jak nasz synek płakał, że ona się z czymś takim nie spotkała żeby ona nie mogła podejść do dziecka kiedy jej się podoba, że ja całymi dniami mam zamknięte drzwi, a jak ona wracała zmęczona z pracy to ja się nią wyręczałam przynosząc jej synka.

Drzwi musiałam mieć zamknięte, bo teściowa nie słyszy i puszcza telewizor na całą parę. Unikałam też w ten sposób przeciągów, bo wszędzie musiała mieć otwarte okna. Poza tym to ona często się o coś obrażała i zamykała przede mną swoje drzwi. Mówiłam, że przecież nie broniłam jej kontaktów z wnukiem, ale jak dziecko cierpi i ja mówię, że ma zasnąć, a ona mi go wyjmuje z wózka i ćwiczy z nim siadanie, to jak mam być zadowolona. A to, że ja się niby nią wyręczałam kiedy ona była taka zmęczona to już brakło mi na to słów. Bardzo żałuję, że się litowałam i niosłam go do niej. Nie spodziewałam się, że usłyszę coś takiego. Zapytałam czy uważa, że źle opiekuję się dzieckiem i stąd ten jego płacz to powiedziała, że jak raz go wzięła ode mnie to się uspokoił i na pewno nie bolał go brzuch.

Usłyszałam też, że nie powinnam narzekać na brak miejsca, bo przecież wiedziałam jaka jest sytuacja sprowadzając się tu. Sytuacja ta wygląda tak, że jest to mieszkanie kupione przez męża i jego matkę. Jego brat nie dał na to mieszkanie złamanego grosza. Mieszkał tu i nadal mieszka, mimo że od roku ma swoje mieszkanie. Myślałam, że w końcu zrozumie sytuację i się przeniesie do siebie, ale jemu to nie w głowie, bo przecież tu ma lepiej, niż w hotelu. Poza tym, biedaczek nie może się przenieść, bo musi zamówić szafki do kuchni.

Nie wiem, ja mieszkałam 5 lat w łysych murach, bez podłóg, z przerdzewiałą lodówką i kuchenką o dwóch polach grzejnych. Na piętro prowadziły krzywe schody bez poręczy, nie mieliśmy żadnych drzwi, a z sufitu zwisała folia paroizolacyjna. Rozumiem, że to była nasza ekstrawagancja, bo inni nie są w stanie mieszkać w wykończonym mieszkaniu ze wszystkimi sprzętami bez szafek kuchennych.

Błagam, powiedzcie mi, czy to ja oszalałam, czy wszyscy wokół mnie, bo ja już poważnie wątpię w moje zdrowie umysłowe. Może to ze mną jest coś nie tak, że wszyscy mają ze mną problem.

Avatar użytkownika cocilla
cocillaPoziom:
  • Zarejestrowany: 19.02.2010, 07:09
  • Posty: 106
1
  • Zgłoś naruszenie zasad
28 września 2010, 05:24 | ID: 298975

Trudno oceniać znając wersję tylko jednej strony. Ja mogę tylko powiedzieć, że wiem co przeżywałaś karmiąc dziecko ściąganym mlekiem. Też byłam przywiązana do laktatora przez całą dobę. Nie ma czasu na nic, bez przerwy ściągasz i karmisz... Z tym, że moje dziecko nie miało kolek, a do pomocy miałam męża i dwie babcie. Chyba jedynym rozwiązaniem dla was jest uwolnienie się od "rodzinki", czyli wyprowadzka. Może ten pomysł teściowej dot. sprzedaży mieszkania nie jest zły? Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!

Użytkownik usunięty
    2
    • Zgłoś naruszenie zasad
    28 września 2010, 06:02 | ID: 298985

    To może wydawać się przejaskrawieniem sytuacji. Ale ja w to wierzę. Też nie miałam łatwo, pomimo, że mieszkałam z rodzicami męża a w tym samym mieście mieszkali moi rodzice. Dziećmi musiałam zajmować się sama i wszystko zrobić wokół nich, męża i siebie. Dawałam radę, bo po kilku "dobrych" radach i uwagach powiedziałam stop - ja tu rządzę. Teraz mam w domu mamę despotkę i egoicentryczkę. Ale na szczęście sama przy sobie wszystko robi . Różne rzeczy wymyśla. Ale ja tym się nie przejmuję. Moja rada idż do lekarza specjalisty. Lecz rozpoczynającą się depresję. Po krótkiej kuracji spojrzysz na to wszystko innym okiem . Jak się wzmocnisz psychicznie znajdziesz wyjście. Dbaj o siebie bo nikt o Ciebie nie zadba. Taka jest prawda. Masz dziecko, więc masz dla kgo normalnie żyć. Pozdrawiam serdecznie i trzymaj się Buziaki.

    Avatar użytkownika intervojager
    intervojagerPoziom:
    • Zarejestrowany: 27.09.2010, 20:07
    • Posty: 135
    3
    • Zgłoś naruszenie zasad
    28 września 2010, 06:06 | ID: 298988
    Chcecie być szczęśliwy? Zaraz po slubie jak najdalej od rodziców i teściów...
    Użytkownik usunięty
      4
      • Zgłoś naruszenie zasad
      28 września 2010, 06:25 | ID: 298999
      intervojager napisał 2010-09-28 08:06:28
      Chcecie być szczęśliwy? Zaraz po slubie jak najdalej od rodziców i teściów...
      ...czasami rodzice i teściowie - przydadzą się, ale mogą przyjechać, jeśli zechcą i będzie taka potrzeba...jestem za taką wersją{$lang_smiley-smile}... ...http://ja17.id.joe.pl/filmy_37908-tylko-usmiech.html
      Użytkownik usunięty
        5
        • Zgłoś naruszenie zasad
        28 września 2010, 06:58 | ID: 299014
        Droga Neiss przeczytałam Twoja historię z szeroko otwartymi oczyma i zapartym tchem... Wierzyć sie nei chce w takie draństwo, ale ufam, ze to prawda, co napisałaś... Rozumiem doskonale Twoja sytuację mieszkaniowa, ponieważ sama z 5-miesięczną córką musiałam przeprowadzić sie do domu teściowej, gdzie mieszkam razem z 6 osobową rodziną meża: bratem z żoną i synkiem, teściową, babcią i wujkiem. Mamy pokój, a kuchnię i łazienke razem z teściową (łazienkę jeszcze z babcią i wujkiem). W domu ciągle jest pełno ludzi. Nie ma miejsca na prywatność - chyba, ze późnym wieczorem albo jakw szyscy wyjadą... To nie jest łatwa i komfortowa sytuacja, ale u mnie, w przeciwieństwie do Ciebie, każda ze stron wykazuje sie dobrą wola... Nie ma takich sytuacji jak u Ciebie, nie spotykam sie ze złośliwością, upokorzeniami... Jasne, bywa, ze mam z kimś różnicę zdań, tym bardziej, ze jest u nas w domu prawdziwy przekrój charakterków, ale sprzeczki są chwilowe. Zgodzę się, ze najlepiej po prostu mieszkac osobno, ale czasem po prostu nie ma takiej mozliwości... Jeśli Ty ją masz - nie zastanawiaj się i idź na swoje! Nie sądzę, aby cokolwiek w Twoich relacjach z rodzina mogło sie zmienić na lepsze... Myśle, ze możesz też skorzystać z pomocy psychologa - opowiedzieć o swoich problemach osobie stojącej z boku i uzyskać kompetentne porady.
        Avatar użytkownika neiss
        neissPoziom:
        • Zarejestrowany: 27.09.2010, 14:18
        • Posty: 5
        6
        • Zgłoś naruszenie zasad
        28 września 2010, 08:21 | ID: 299071
        Dziękuję za Wasze posty. Wiem, że to, co napisałam jest tak nieprawdopodobne, że możnaby pomyśleć, że to jakaś prowokacja. Sama nie mogłam uwierzyć co napisałam. Dziw bierze, że tyle wytrzymałam. Powinnam była już dawno powiedzieć dość, ale inaczej jest jak to się dzieje na bieżąco, a inaczej, kiedy wraca się do tego pamięcią. Nikt nie jest przygotowany na takie sytuacje i ciężko jest zareagować kiedy jest się w szoku.
        Sprzedaż mieszkania zaproponowałam mężowi już zanim usłyszałam to od teściowej. Był przekonany do tego pomysłu. Jednak jego matka jest identyczna jak moja i bardzo dobrze umie grać. Wybuchła mu płaczem mówiąc o tej sprzedaży i on od razu zmiękł. Nie ma co się dziwić, bo świetnie to rozegrała. Ona postanowiła, że trzeba to mieszkanie sprzedać i każdy pójdzie swoją drogą. Po czym opowiada jak to ona nie wie gdzie się podzieje i że myślała, że ona w tym "swoim" mieszkanku będzie sobie mieszkać do końca. Płacz trwał 2 minuty, ale podziałał.
        Nie zamierzam tego tak zostawić. Uważam, że w tej sytuacji musimy sprzedać to mieszkanie, a ja muszę porozmawiać z rodzicami o sprzedaży domu. Będzie ciężko, bo wiem, że ani ona, ani moi rodzice nie będą chcieli rozstać się ze swoimi gniazdkami. Świetnie się im żyje, bo opłacamy połowę rachunków w jednym i drugim domu, a z dobrego trudno zrezygnować. My natomiast nic nie będziemy mogli zrobić jeśli współwłaściciele nie będą chcieli sprzedać. Nie możemy nawet wynająć tych naszych części.
        Po tym całym przedstawieniu, oraz poinformowaniu, że "ona więcej tego dziecka nie tknie", teściowa uznała, że wszystko jest wyjaśnione i zaproponowała mi miejsce w swojej szafie na kartony z za małymi ciuszkami, które mam na sprzedaż. Tak na serio chodziło jej o to, że jej synuś miał wrócić, a kartony stały w jego świętym pokoju, ale tego by na głos nie powiedziała. Powiedziałam jej wprost, że ja nie uważam sprawy za zakończoną i nie będę się nagle uśmiechać jakby nic się nie stało. Nie mam też zamiaru korzystać z jej pomocy, bo nie wiem kiedy postanowi znów się obrazić i wypomnieć mi to. Od tamtego czasu nadal ze sobą nie rozmawiamy. Kartony zabrałam do naszego pokoju. Któregoś dnia tylko mąż nie wiedział już gdzie postawić gondolę, a ponieważ jego brata nie było, wyniósł ją na jeden dzień do jego pokoju. Wieczorem okazało się, że jej tam nie ma. Następnego dnia mąż znalazł ją w szafie teściowej. W głowie się nie mieści jaki tupet trzeba mieć żeby tak robić.
        Użytkownik usunięty
          7
          • Zgłoś naruszenie zasad
          28 września 2010, 10:51 | ID: 299161

          Neiss, bądź silna. Musicie oddzielić się od rodziny. Jeżeli stać Cię na opłacanie połowy rachunków na dwie strony, to jeśli przestaniesz opłacać stać Was będzie na wynajem 2 pokoi. Co prawda będziesz jeszcze musiała dołożyć do opłat. Ale będziecie sami. A to jest dużo cenniejsze niż pieniądz, którego czasem jest więcej a czasem mniej. Pamiętaj masz swoją rodzinę i ona dla Ciebie musi być najważniejsza. Jeśli będzie się zgadzać z mężem , to pokonacie wszystkie trudności. Bo zgoda buduje a niezgoda rujnuje. To stare przysłowie ale bardzo się sprawdza. Życzę tego Tobie , Twojemu mężowi a przede wszystkim dziecku.

          Avatar użytkownika cocilla
          cocillaPoziom:
          • Zarejestrowany: 19.02.2010, 07:09
          • Posty: 106
          8
          • Zgłoś naruszenie zasad
          28 września 2010, 10:57 | ID: 299168
          Wiem, że łatwo jest radzić, jeśli sprawa mnie bezpośrednio nie dotyczy, ale ja na waszym miejscu uciekałabym z takiego układu za wszelką cenę. Wasz święty spokój to jedno, ale chyba nie chcesz, żeby Twoje dziecko dorastało w takiej atmosferze. Mały za chwilę skończy rok, potem dwa itd., może zacząć brać przykład z babci, albo, co gorsza, babcia zacznie go nastawiać przeciw Tobie. Poza tym Twój stan ciagłego zdenerwowania też pewnie na niego źle wpływa. I jeszcze jedno: nie rozumiem, dlaczego opłacasz rachunki w mieszkaniu, w którym nie mieszkasz? Przecież nie zużywasz wody, prądu, gazu, nie produkujesz śmieci?
          Avatar użytkownika Melisa
          MelisaPoziom:
          • Zarejestrowany: 07.08.2010, 20:41
          • Posty: 8231
          9
          • Zgłoś naruszenie zasad
          28 września 2010, 11:51 | ID: 299198
          Cześć neiss ;) Zgadzam sie z babcią Ali i Mai, co do tego mieszkania samemu. W między czasie kombinujcie z tą sprzedażą. Dodam tylko, że świetnie piszesz. Mimo powagi i tragizmu sytuacji, uśmiałam się momentami. Świetnie się Ciebie czyta. Czułam się jakbym czytała książkę z czarnym humorem. Silna z ciebie babka, nie wiem czy ja dałabym radę! Pomyśl o codziennym pisaniu bloga, nerwy trochę Ci opadną jak komuś się wyżalisz. A i z tym psychologiem-pomyśl. Trzymaj się, jestem po twojej stronie ;)
          Użytkownik usunięty
            10
            • Zgłoś naruszenie zasad
            28 września 2010, 15:39 | ID: 299386
            Melisa napisał 2010-09-28 13:51:46
            Cześć neiss ;) Zgadzam sie z babcią Ali i Mai, co do tego mieszkania samemu. W między czasie kombinujcie z tą sprzedażą. Dodam tylko, że świetnie piszesz. Mimo powagi i tragizmu sytuacji, uśmiałam się momentami. Świetnie się Ciebie czyta. Czułam się jakbym czytała książkę z czarnym humorem. Silna z ciebie babka, nie wiem czy ja dałabym radę! Pomyśl o codziennym pisaniu bloga, nerwy trochę Ci opadną jak komuś się wyżalisz. A i z tym psychologiem-pomyśl. Trzymaj się, jestem po twojej stronie ;)
            Wiesz, ze ja miałam identyczne myśli?:)
            Avatar użytkownika Melisa
            MelisaPoziom:
            • Zarejestrowany: 07.08.2010, 20:41
            • Posty: 8231
            11
            • Zgłoś naruszenie zasad
            28 września 2010, 16:24 | ID: 299404
            Mama Julki napisał 2010-09-28 17:39:45
            Melisa napisał 2010-09-28 13:51:46
            Cześć neiss ;) Zgadzam sie z babcią Ali i Mai, co do tego mieszkania samemu. W między czasie kombinujcie z tą sprzedażą. Dodam tylko, że świetnie piszesz. Mimo powagi i tragizmu sytuacji, uśmiałam się momentami. Świetnie się Ciebie czyta. Czułam się jakbym czytała książkę z czarnym humorem. Silna z ciebie babka, nie wiem czy ja dałabym radę! Pomyśl o codziennym pisaniu bloga, nerwy trochę Ci opadną jak komuś się wyżalisz. A i z tym psychologiem-pomyśl. Trzymaj się, jestem po twojej stronie ;)
            Wiesz, ze ja miałam identyczne myśli?:)
            {$lang_naughty} ;)
            Avatar użytkownika neiss
            neissPoziom:
            • Zarejestrowany: 27.09.2010, 14:18
            • Posty: 5
            12
            • Zgłoś naruszenie zasad
            19 stycznia 2011, 10:21 | ID: 385474

            Witam Was ponownie,

            Pisanie bloga nie doszło do skutku z braku czasu. Szkoda, bo pewnie dobrze by mi to zrobiło. Mogłabym też przeanalizować później sytuację, która niestety jest coraz trudniejsza. Nie wiem nawet od czego zacząć.

            Mój synek ma już 9 miesięcy. Niestety wykryliśmy u niego lamblie i mimo dwukrotnego leczenia, nie udało się tego wytępić. Nadal szukam lekarza, który go wyleczy, bo biedaczek ma przez nie nietolerancję białka mleka, laktozy, okropne bóle brzuszka, AZS, robi 4 kupki dziennie i ząbkowanie to pikuś przy tym, co się dzieje jak lamblie dają o sobie znać.

            Jeśli chodzi o mieszkanie to przenieśliśmy się na wieś gdzie mamy więcej miejsca. Jest ciężko bez samochodu, ale jakoś leci. Nie mogłam już wytrzymać z teściową i w tym małym pokoiku.

            Brat męża "wyprowadził się" do siebie, ale zostawiając po sobie pokój zawalony jego gratami. Nie zwrócił też kluczy i przychodził do "siebie" kiedy chciał.

            Teściowa - któregoś dnia przyjechałam z Kubusiem od siostry i usłyszałam co ma do powiedzenia na nasz temat kiedy jechała po nas równo przez telefon do jakiejś ciotki, z którą widywały się raz w roku. Opowiadała takie rzeczy, że aż uszy więdły i dziw brał skąd ma taką wyobraźnię. Między innymi dowiedziałam się, że ich rodzina bardzo boleje nad tym, że dała nam pieniądze na wózek dla Kuby. Ponoć była to dla nich zawrotna suma. Żeby kupić wózek musieliśmy dołożyć drugie tyle i podobno robili to dla Kubusia, ale zdecydowaliśmy się oddać im te pieniądze. Czara goryczy się przelała.

            Zaczęliśmy płacić czynsz prosto do spółdzielni, co spotkało się z ogromnym protestem i oburzeniem ze strony teściowej.

            No a teraz deser. Przed świętami wrócił mąż, na którego czekałam jak szalona, bo obiecywał jak mi pomoże i ze wszystkim razem damy radę. Niestety rzeczywistość okazała się inna. Mąż ma depresję. Miewa czasem lepszy dzień, ale głównie śpi, ogląda w TV po raz setny to samo lub siedzi przed komputerem i nie może zrozumieć czemu mam zły humor i nie mam ochoty na seks. Ale ja jestem naprawdę dobita. W dodatku coś mi się stało z kręgosłupem i cierpię potworny ból. Zużyłam już całe opakowanie Ketonalu, który i tak ledwo dawał sobie z tym radę. A do lekarza nie mam kiedy iść. Byłam u lekarza pierwszego kontaktu, bo ból powalił mnie na 5 godzin i wyłam na podłodze nie mogąc nic zrobić. Niestety trafiłam na idiotę, który powiedział, że w moim wieku nie mogę mieć uszkodzonego kręgosłupa, a on mi nic na ten ból nie poradzi, bo nie zna przyczyny. Byłam też u psycholog, która stwierdziła, że to zbyt duży kaliber na pomoc psychologiczną, a we mnie nie ma co naprawiać. Uparłam się jednak na psychoterapię, bo czuję, że jestem już na krawędzi i niedługo nie dam rady dźwigać tego wszystkiego sama. W centrum pomocy rodzinie znaleźli mi psychoterapeutkę z mojej okolicy, ale wizytę mam dopiero za dwa tygodnie. Nie mam do kogo nawet ponarzekać. Rodzice nie rozumieją, że jestem nadal sama, a raczej z dwójką dzieci zamiast jednego i wymagają ode mnie cudów. Nie ułatwiają sprawy. Nie mogę porozmawiać z nikim przez telefon, bo mąż cały czas jest w pobliżu, bo albo siedzi przy komputerze sam, albo ślęczy nade mną patrząc co ja robię przy komputerze.

            C.D.N Mąż właśnie się obudził i zaczyna dzień od ślęczenia nade mną :/ A ja i tak muszę lecieć sprzątać i robić obiad, bo sam się nie zrobi.

            Użytkownik usunięty
              13
              • Zgłoś naruszenie zasad
              19 stycznia 2011, 10:49 | ID: 385548

              to i takie opowiadania rodzinne tutaj się wylewa

              może to i lżej, ale ja tak odważnie, to bym sie nie zwierzała publicznie

              przecież to czyta masa ludzi

              jeśli nawet jest to anonim to może rodzina się domyślić albo ktoś powie i po co to?

              oj nie, ja tak to nie zrobię, ale macie rację - kto może niech pisze

              to taka spowiedź cywilna hehehe

              Użytkownik usunięty
                14
                • Zgłoś naruszenie zasad
                19 stycznia 2011, 11:45 | ID: 385648

                Mysle ze zabrnelas sama w ciemny zaulek i teraz ciezko ci z tego wyjsc Koniecznie musicie wspolnie z mezem wyjsc z tej patowej sytuacji Maz cie nie wsoiera bo moze mu tak dobrze a ty w tym wszyskim jestes sama i zagubiona Pomysl co bys mogla zmienic ... co bys chciala  i do dziela Uzalanie sie nad soba nic nieda

                Avatar użytkownika aluna
                alunaPoziom:
                • Zarejestrowany: 17.09.2008, 06:35
                • Posty: 4070
                15
                • Zgłoś naruszenie zasad
                19 stycznia 2011, 11:57 | ID: 385661

                Jeżeli masz pół domu to swoja połowe mozesz sprzedać bez zgody rodziców. Pytanie jak to jest w akcie notarialnym.

                Na twoim miejscu wzięłabym dokumenty, poszla do prawnika wystawila dom na sprzedaż ( tą swoją częśc) i poinformowała matke i tyle.

                Avatar użytkownika aluna
                alunaPoziom:
                • Zarejestrowany: 17.09.2008, 06:35
                • Posty: 4070
                16
                • Zgłoś naruszenie zasad
                19 stycznia 2011, 12:00 | ID: 385666
                ALBERTA (2011-01-19 11:49:42)

                to i takie opowiadania rodzinne tutaj się wylewa

                może to i lżej, ale ja tak odważnie, to bym sie nie zwierzała publicznie

                przecież to czyta masa ludzi

                jeśli nawet jest to anonim to może rodzina się domyślić albo ktoś powie i po co to?

                oj nie, ja tak to nie zrobię, ale macie rację - kto może niech pisze

                to taka spowiedź cywilna hehehe

                czasem jest latwiej opowiedziec obcym niż swoim. Żale wylewane na papier nabierają realnych kształtów, i wtedy nawet osoba pisząca to widzi że cos jest nie tak.

                A co do tego że ktos z rodziny to zobaczy - i dobrze ! niech czyta i myśli. Jak mądry to zrozumie, jak głupi to zrobi awanturę.

                Rodziny sobie sami nie wybierami, ale sami możemy podjąć decyzję czy chcemy z nią być czy nie.

                W wielu przypadkach bardzo prawdziwe jest stwierdzenie, że z rodzina najlepiej się wychodzi na zdjęciu i to jeszcze nalezy stanąć z boku żeby można było się odciąć...

                Avatar użytkownika dziecinka
                dziecinkaPoziom:
                • Zarejestrowany: 07.05.2008, 09:21
                • Posty: 26147
                17
                • Zgłoś naruszenie zasad
                19 stycznia 2011, 14:38 | ID: 385895

                Naprawdę masz cięzko, Neiss.

                Dobrze, że działasz, że nie siedzisz bezczynnie.

                Tu na forum mozesz pisać. Poczytamy.

                Mąż to by się do lekarza nadawał. I na dodatkowe porcje magnezu.

                Avatar użytkownika oliwka
                oliwkaPoziom:
                • Zarejestrowany: 18.04.2008, 22:57
                • Posty: 161880
                18
                • Zgłoś naruszenie zasad
                19 stycznia 2011, 14:48 | ID: 385921
                aluna (2011-01-19 13:00:46)
                ALBERTA (2011-01-19 11:49:42)

                to i takie opowiadania rodzinne tutaj się wylewa

                może to i lżej, ale ja tak odważnie, to bym sie nie zwierzała publicznie

                przecież to czyta masa ludzi

                jeśli nawet jest to anonim to może rodzina się domyślić albo ktoś powie i po co to?

                oj nie, ja tak to nie zrobię, ale macie rację - kto może niech pisze

                to taka spowiedź cywilna hehehe

                czasem jest latwiej opowiedziec obcym niż swoim. Żale wylewane na papier nabierają realnych kształtów, i wtedy nawet osoba pisząca to widzi że cos jest nie tak.

                A co do tego że ktos z rodziny to zobaczy - i dobrze ! niech czyta i myśli. Jak mądry to zrozumie, jak głupi to zrobi awanturę.

                Rodziny sobie sami nie wybierami, ale sami możemy podjąć decyzję czy chcemy z nią być czy nie.

                W wielu przypadkach bardzo prawdziwe jest stwierdzenie, że z rodzina najlepiej się wychodzi na zdjęciu i to jeszcze nalezy stanąć z boku żeby można było się odciąć...

                ALUNA ma rację, czasami takie "publicze" wygadanie się jest dobre, a nawet i potrzebne... mądry to zrozumie, a głupi to... no właśnie to już jego problem...

                Avatar użytkownika dziecinka
                dziecinkaPoziom:
                • Zarejestrowany: 07.05.2008, 09:21
                • Posty: 26147
                19
                • Zgłoś naruszenie zasad
                19 stycznia 2011, 21:44 | ID: 386578
                oliwka (2011-01-19 15:48:40)
                aluna (2011-01-19 13:00:46)
                ALBERTA (2011-01-19 11:49:42)

                to i takie opowiadania rodzinne tutaj się wylewa

                może to i lżej, ale ja tak odważnie, to bym sie nie zwierzała publicznie

                przecież to czyta masa ludzi

                jeśli nawet jest to anonim to może rodzina się domyślić albo ktoś powie i po co to?

                oj nie, ja tak to nie zrobię, ale macie rację - kto może niech pisze

                to taka spowiedź cywilna hehehe

                czasem jest latwiej opowiedziec obcym niż swoim. Żale wylewane na papier nabierają realnych kształtów, i wtedy nawet osoba pisząca to widzi że cos jest nie tak.

                A co do tego że ktos z rodziny to zobaczy - i dobrze ! niech czyta i myśli. Jak mądry to zrozumie, jak głupi to zrobi awanturę.

                Rodziny sobie sami nie wybierami, ale sami możemy podjąć decyzję czy chcemy z nią być czy nie.

                W wielu przypadkach bardzo prawdziwe jest stwierdzenie, że z rodzina najlepiej się wychodzi na zdjęciu i to jeszcze nalezy stanąć z boku żeby można było się odciąć...

                ALUNA ma rację, czasami takie "publicze" wygadanie się jest dobre, a nawet i potrzebne... mądry to zrozumie, a głupi to... no właśnie to już jego problem...

                No no no Oliwko - pokazałaś pazur

                Avatar użytkownika Melisa
                MelisaPoziom:
                • Zarejestrowany: 07.08.2010, 20:41
                • Posty: 8231
                20
                • Zgłoś naruszenie zasad
                20 stycznia 2011, 10:28 | ID: 386964

                Neiss a może byś zabrała razem męża na tą psychoterapię ?. Opowiedz mężowi jak jest Ci ciężko. a może napisz jak Ci się lepiej pisze-taki list do męża-nic nie stracisz.